We Francji ostatnio wraca moda na gangsterkę, która tak popularna była za czasów Melville'a. Coś jednak się zmieniło: teraz nie są to filmy lekkie i wesołe, a raczej panuje tendencja do ikonizowania zbrodniarza, ukazywania jego wieloznaczności, co często odbija się w długości filmu, jak w przypadku genialnego "Carlosa". Jedno się nie zmieniło: we Francji bycie gangsterem jest bez wątpienia cool.
Tutaj również. Jednym z głównych powodów do obejrzenia "Wroga..." jest sposób, w jaki obie części - to nie sequele, a raczej dwie wariacje na temat życia Mesrine'a - przedstawiają bohatera w innym kontekście. Jednakże jest to też jedna z większych wad filmu, gdyż zręcznie odtwarzanej przez Vincent Cassella postaci brakuje jakiejś spójności, choćby - jak w "Carlosie" - polegała ona na chaotycznym popędzie do konsumowania życia. Mesrine też bez wątpienia taki ma, ale pokazanie, że lubi dobrze zjeść i przespać się z ładną kobietą, to trochę za mało.
W filmie dużo się dzieje, nakręcone jest to bardzo fajnie i satysfakcja wydaje się gwarantowana, ale ta konfekcyjność pozostawia uczucie pewnego niedosytu. Jeśli interesujecie się gatunkiem, to już film na pewno znacie. A jeśli nie? To chyba dobry wstęp do filmów Audiarda i Assayasa, a w dalszej kolejności - Johhniego To czy Takeshiego Kitano.