Po wielu entuzjastycznych opiniach na temat pierwszego od lat horroru w reżyserii Sama Raimiego muszę przyznać, iż jestem nieco zawiedziony. Nie to, żeby był to film zły, nie - jest całkiem przyzwoity. I bardzo miły w odbiorze. Niestety, wyraźnie uzmysławia on widzowi, że pewne procesy są nieodwracalne - Raimi nabrał hollywoodzkiej maniery przez te wszystkie lata realizowania czerstwych "Spidermanów" i w "Drag me to hell" widać to bardzo wyraźnie. Owszem jest to zabawny, obdarzony dobrym tempem, rozrywkowy horror, jednak jest on zarazem strasznie ugrzeczniony i wtórny. W sam raz dla widowni z multipleksów. Twórca "Evil dead" po przygodzie z komiksowym superbohaterem zwyczajnie stracił jaja - identyczna sytuacja jak z Peterem Jacksonem. Jak myślicie, co by się stało, gdyby Jackson miał teraz realizować horror w stylu "Brain Dead"? Orgia efektów specjalnych, płacz i zgrzytanie zębami. Tutaj co prawda nie jest tak źle, choć akurat efekty są tu wyjątkowo obciachowe i wręcz... niesmaczne. Nie zrozumcie mnie źle - bawiłem się udanie, jednak to już nie to samo. Nie chcę, aby Sam Raimi dalej kręcił horrory, niech robi co chce, niech idzie tropem Rodrigueza i realizuje gówna dla swoich dzieci, ale niech nie bierze się za coś do czego nie ma już serca. Następnym razem może być bowiem znacznie gorzej.