Gdyby to był amerykański film, to albo bym wyłączyła po 20 minutach, albo w ogóle go nie włączyła. Nie wiem, czy to miało być śmieszne, czy reżyser wymyślił sobie pastisz, czy chciał zrobić slashera. Chyba miał kilka wizji, ale ostatecznie wyszło straszne pomieszanie z poplątaniem. Bo zdecydowanie nie jest śmiesznie, a żenująco. Bohaterowie sypią „fajnymi” tekstami jak z rękawa, ich stężenie jest poza skalą, przez co są strasznie sztuczni, a aktorzy zachowują się tak, jakby czytali z kartki. Nic dziwnego, skoro twórcy zainspirowali się tanim, amerykańskim kinem, zrobili kilka(naście) zbliżeń na piersi i wrzucili mnóstwo seksu. Tu nie ma nic oryginalnego.
Oczywiście na sam koniec nie mogło zabraknąć „filozoficznego” wywodu, że niby było w tej produkcji coś głębszego, a tylko ty, widzu, tego nie zauważyłeś. A przez to wyszło bardzo niezręcznie i ja zdecydowanie tego nie kupuję.
Więcej opowiadam tutaj: https://www.youtube.com/watch?v=2AdDzP3cXjk
Gość od pizzy mówi coś w stylu, że wchodzimy ze sobą w interakcje, tworząc reakcje chemiczne i że niektóre substancje nie pasują do siebie, więc nie mogą ze sobą reagować (tu zapewne odniesienie do seksu Anastazji z Filipem, który wszystko zapoczątkował). Ja to odebrałam jako pseudofilozoficzny wywód, który był "zwieńczeniem" tej produkcji.
A ok, bo ja to zakończenie odebrałam jako próba przemycenia przekazu, że nawet w najlepszym swiecie pewnych tragedii nie unikniemy, że pewne rzeczy i tak się wydarzą. Trochę takie fatum, bo zakończenie zasugerowalo, jakby cały ten mord miał się teraz znowu przytrafić tylko teraz przy udziale pana od pizzy. Coś tam reżyser starał się przemycić, jakąś głębszą umysł, albo przynajmniej udawał, że chce przemycić :)