Jednym Woody Allen kojarzy się z nie śmiesznymi komediami, dla innych jego nazwisko na plakacie jest gwarancją dobrej zabawy. Ja musiałem się przekonać o tym osobiście wybierając się reżyserowany przez niego film „Wszystko Gra”. Już po zwiastunie widać, że reżyser nie da się nam pośmiać. Będzie zdrada, wątpliwości, dramaty, jakieś łzy, ale żadna tam komedia w "allenowskim" stylu. Sam film jednak zaskoczy każdego, każdego, bez względu na to czy spodziewał się jednego czy drugiego - komedii czy dramatu.
Zaczyna się dokładnie tak, jak przepowiedział nam zwiastun filmowy. Prosta historia o niezamożnym instruktorze tenisa, który zakochując się w jednej kobiecie, a później w drugiej, narobi sobie i innym wielkich kłopotów. Ot taki popularny dramat życiowy, tylko że Allen chciał koniecznie zaskoczyć widzów i od pewnego momentu w kinie, zaczynamy się zastanawiać z jakim gatunkiem mamy tu do czynienia. Kończy się dramat, zaczyna się thriller, a jeszcze zdążymy się pośmiać z "allenowskiego" typu humoru, który co prawda dawkowany jest z umiarem, ale jakże inteligentnie i z wyczuciem.
Wszystko by grało, gdyby nie jeden mały szczegół – idąc do kina spodziewamy się jakiegoś z góry określonego rodzaju obrazu. W tym przypadku granice między gatunkami zamiast zacierać się delikatnie, po prostu dezorientują i możliwe, że także rażą widza. Nie da się nie zauważyć ogromnego kontrastu pomiędzy momentami śmiesznymi, a dramatycznymi, czarną komedią, a prawdziwym życiowym dramatem. Ja liczyłem bardziej na ten ostatni...
Pomimo słabej ścieżki dźwiękowej, przeciętnych zdjęć i wyżej wymienionych szczegółów „Wszystko Gra” to dobry film, budzący skrajne emocje. W sumie warto dać się sprowokować (niekoniecznie w kinie, ale może na DVD lub w TV).