rozczarowal. czekalam na ten film z niecierpliwoscia, poszlam w dniu premiery oczekujac kolejnego urzekajacego dziela na miare "zycie i cala reszta" czy "melinda i melinda", mimo ze film zapowiadany byl jako nietypowy w dorobku rezysera. juz pierwsze 10 minut zasialo we mnie obawy, ze to jednak nie to czego sie spodziewalam. potem bylo tylko gorzej. w sumie nie jest to wina allen'a, ze film (w moim odczuciu) wypada tak slabo. jednak sam pomysl nie wystarczy, trzevba jeszcze go w rozsadny sposob zrealizowac. aktorzyna grajacy chrisa od pierwszej chwili nie przypadl mi do gustu, przez caly film razila mnie jego sztucznosc, choc moze to zamierzona "angielska flegma". zdjecia nieciekawe, polzblizenia na mowiacych aktorow i przeskakiwanie kamery miedzy uczestnikami dialogu - fu! scarlett tez sie specjalnie nie popisala, kreacja identyczna jak w "miedzy slowami", tylko zalozenie (femme fatale?) chyba bylo nieco inne. najbardziej naturalnie wypadali tesciowie chrisa. opere lubie, rozumiem oczywiscie jaka byla rola tej muzyki w filmie, jednak irytowala w kontekscie niektorych scen. a! pod koniec nie wiedzialam czy smiac sie czy plakac - rozmowa chrisa z nola i strasza pania, no wybaczcie... doceniam scene z obraczka i kreacje dedektywow - chociaz tu dalo sie zobaczyc starego, dobrego allena. jednak ogolnie rzecz biorac wynudzilam sie niesamowicie i opuscilam kino z duzym niesmakiem, podobnie jak znajomi, ktorzy mieli okazje film ogladac. a mimo wszystko polecam, bo jest troche do przemyslenia w "wszystko gra", dla kogos kto nie zwraca uwagi na techniczne detale - przyjemny nawet. eh, ale wywod. i nie, w ulubionych nie mam ani "rambo", ani nawet "ace ventury". pozdrawiam.