USA to jednak trochę inny kraj niż Polska. Od jakiegoś czasu oglądam amerykański stand-up na YouTube, i to co tam się dzieje jest niewiarygodne dla kogoś, kto dotychczas widział tylko kabarety znad Wisły i okolic – że wspomnę tylko o opowiadaniu, jak się było na haju, czy symulowaniu masturbowania się. Dziwiła mnie beztroska z jaką przyjęła to widownia, tak samo zdziwiło mnie brak reakcji na fakt, że Laser ma dwie matki. Nikt nawet nie próbuje wykorzystać tego motywu jako źródła śmiania się z niego. Tak jakby nie było w tym nic dziwnego – ani same matki nie widzą w tym innego, ani ich dzieci czy sąsiedzi... Jakby to było normalne małżeństwo heteroseksualne. Oprócz kilku niewielkich scen cały motyw homoseksualnych założycielek rodziny nie przeszkadza twórcom filmu w opowiadaniu historii o normalnej, zwykłej rodzinie, jakich pełno. Pytanie – czemu go nie wykorzystano? Czyżby w USA to naprawdę było normalne? Jak dla mnie bomba, choć z oporem mogę w to uwierzyć.
Laser to jedno z dwojga dzieci homoseksualnego związku Nic i Jules, drugim jest Joni, która właśnie skończyła 18 lat i niedługo wyjedzie na studia. W związku z tym Laser prosi ją, by ta dowiedziała się, kto był dawcą spermy, z której skorzystały ich matki. Dzięki temu poznają Paula – samotnika i indywidualistę zajmującego się pracą (restauracji i uprawie ekologicznej). Tych pięcioro bohaterów opowie widzowi historię, bezkształtną i zmierzającą donikąd. Głównie dla wygody twórców filmu, którzy – gdy tylko przestało im się chcieć – mogli bez żadnych oporów przestać ją opowiadać.
Bohaterowie tej historii są napisani sensownie, z pomysłem i konsekwencją. Paul dla przykładu, jako główny bohater (osoba napędzająca fabułę) bardzo przypadł mi do gustu – człowiek pragnący działać, stawiający pracę ponad wszystko. Otwarty i zadowolony z siebie, ze swojego życia oraz tego, co dokonał. Inna sprawa, że twórcy nie bardzo umieją korzystać z bardziej zaawansowanych środków filmowego wyrazu, więc to co na początku udaje im się wyrazić za pomocą skojarzeń i spojrzeń, nie bardzo udaje się im powiedzieć. Dla przykładu: Jules to ktoś, kogo niedoceniano w życiu, zahamowano, zepchnięto na dalszy plan. To dosyć jasne, dlatego rozwój jej relacji z Paulem nie powinien u nikogo wywoływać pytań w stylu „Dlaczego ona to zrobiła?” – twórcy jednak uznali, że nie było to wystarczająco jasne, kazali więc Jules to wyjaśnić otwarcie gdzieś pod koniec filmu – w formie niezręcznego i niemrawego dialogu.
Właśnie dialogi są największą bolączką filmu „Wszystko w porządku”. Początkowe rozmowy przy kolacji, czy dzieci z dawcą spermy – wywołują zażenowanie nieporadnością twórczą scenarzysty. Rozmowy się „nie kleją”, zaczynają się niezręcznie, potem się urywają i akcja filmu przeskakuje do momentu, w którym rozmowa już się skończyła, wszyscy się uśmiechają, dogadują... Nie wiadomo, kiedy taka zmiana zaszła. Trudno się ogląda taką historię.
Film nie przynosi satysfakcji. Tego typu historie – o amerykańskiej rodzinie i jej kłopotach, które zostają tylko między jej członkami – widziało się już nieraz, nie tylko w lepszym wydaniu. Na ich tle film Cholodenko wyróżnia się tylko brakiem zakończenia – dosłownie urywa się. Miałbym zapewne mnóstwo pytań na koniec – co się stało z tą postacią, co zrobiła inna, jak wyjaśni się ta sytuacja, a jak zakończy inna... Ale film najpierw musiałby mnie zainteresować. A do tego mu naprawdę daleko...
4/10.
4/10 a walnąłeś 5. WTF?
Po części to, co napisałeś można uznać za recenzję - zauważyłem, że robisz tak bardzo często tzn. najpierw oglądasz jakiś film a następnie piszesz na jego stronie obszerny opis, recenzję (?) - nie wiem jak to nazwać. Nie będę się odnosił do wszystkich kwestii, bo zajęłoby mi to zbyt wiele czasu, mam tylko pytanie w związku z pierwszym akapitem. Czy wg. Ciebie sytuacja, która miała miejsce w tej rodzinie była czymś normalnym? Napisałeś, że jak dla Ciebie bomba, choć nie do końca wierzysz, że mogło to tak sielankowo wyglądać. Nie wiem jak mam to zinterpretować, więc pytam o Twój stosunek do tej całej sytuacji. Osobiście zauważyłem, że to wszystko jest jakieś zbyt kolorowe, nierealne, żeby nie powiedzieć chore. Niby normalna rodzina, tylko zamiast tatusia, druga mamusia. Tak jakby twórcy próbowali "wcisnąć" widzowi, że wszystko jest ok i ta cała sytuacja jest normalna, że nie istnieją żadne uprzedzenia z zewnątrz i społeczeństwo akceptuje taki model rodziny. Jeśli 99% rówieśników tych dzieciaków ma w domu ojca i matkę, a ich koledzy dwie matki, to czy aby na pewno przeszli by koło tego tak obojętnie jak to wyglądało na filmie?
Już poprawiłem ocenę. Gdy skończyłem pisać recenzję musiałem odejść od kompa, więc zdążyłem tylko przejrzeć tekst, poprawić kilka literówek i wrzucić na forum oraz bloga.
Nie znam realiów USA, może u nich to jest normalne. Kiedyś polecę, popatrzę i stwierdzę jak jest. Na dzień dzisiejszy mogę uwierzyć na słowo reżyserce, że tak naprawdę jest, a oglądając wspomniane w recenzji stand-upy (choćby o Chappalle'a o Clintonie i Lewinsky: http://www.youtube.com/watch?v=V7LJusEtUOQ ) nie mam powodów, by w to nie wierzyć...