Mógł być z tego ciekawy film o wykopaliskach z Sutton Hoo. Niestety, to film od Netflixa, więc historia jest mdła i służy głównie za tło do irytujących wątków pobocznych dyktowanych różnymi politpoprawnościowymi parytetami.
Nic nie wiadomo na temat tego, żeby Stuart Piggott był gejem. Ze swoją żoną rzeczywiście się rozstał, ale miało to miejsce dopiero w połowie lat 50. Ale musiano wcisnąć oczywiście do filmu wątek gejowskiego romansu, jeszcze podany w całkowicie nieprawdopodobnej, zważywszy na realia historyczne, formie. Ot, żona przyjmuje do wiadomości, że mąż kocha panów, przyjmuje to ze zrozumieniem, każe mu iść i być szczęśliwym.
Ciężko było wcisnąć do filmu czarnoskórych bohaterów, bo historia nakłada tu na reżysera i scenarzystę mocne ograniczenia. No to w czasie wycieczki pani Pretty do Londynu damy widoczki ulicy, gdzie w tłumie migną nam tu i ówdzie czarnoskórzy przechodnie.
Jest gej, jest Murzyn. I w konsekwencji kolejna "historyczna" produkcja Netflixa, która rozjeżdża się z faktografią i realiami epoki w imię zaspokojenia gustu amerykańskiego cenzora, który domaga się pokazania w filmie mniejszości rasowych i seksualnych.