Po trylogii Ojciec chrzestny, Czasie apokalipsy i znacznie słabszym, ale wciąż na dobrym poziomie Cotton Club miałem wobec Wyrzutków bardzo duże oczekiwania. Nie spodziewałem się, że zobaczę młodzieżową wersję Ojca Chrzestnego, ale nie będę ukrywać że bardzo się rozczarowałem, aż momentami zastanawiałem się czy to naprawdę jest twór F.F. Coppoli. To miał być film, po którym mógłbym śmiało zaliczyć w poczet ulubionych reżyserów. Inna sprawa, że widziałem wersję kinową, która jest znacznie krótsza od wersji reżyserskiej i podobno znacznie gorsza, więc nie przekreślam tej produkcji i niewykluczone, że do niej za jakiś czas wrócę. Główną bolączką Wyrzutków jest straszny sentymentalizm, wiele scen jest cholernie ckliwych i wręcz patetycznych, dawno nie oglądałem tak moralizatorskiego filmu. Przesłanie jest łopatologicznie wręcz wyłożone i niezmiernie irytujące, to nie jest ten sam Coppola, który zaledwie 4 lata wcześniej nakręcił kapitalne, wielopoziomowe arcydzieło jakim jest Czas apokalipsy! Do tego dochodzi miejscami naprawdę irytująca gra aktorów, najbardziej denerwował mnie Johnny, czyli Ralph Macchia. Miałem wrażenie, że Macchia trafił na plan Wyrzutków z jakiejś telenoweli albo z planu Beethovena czy innej rodzinnej produkcji. Wątek przyjaźni między nim a Ponyboy’em jest za bardzo egzaltowany na pierwszy plan przez co dołącza się on do masy ckliwości. Ale byłbym nie fair gdybym nie wskazał dobrych punktów. Mimo, że niektórzy aktorzy byli bardzo irytujący, to część doskonale się wywiązała ze swoich obowiązków. Na planie pojawiło się wielu młodych aktorów, którzy potem zrobili błyskotliwą karierę. Na plus trzeba zaliczyć Matta Dillona, który pasuje jak mało, kto do grania właśnie takich postaci, bardzo dobrze w swoich epizodach wypadli Patrick Swayze (szkoda, że pojawia się w trzech scenach), Tom Cruise (przykład aktora, który jest zdolny, ale w ostatnich latach pogubił się kompletnie) czy Emilio Estevez. Jednak największym atutem tego filmu są KAPITALNE zdjęcia Stephena Buruma. Przed obejrzeniem nie wiedziałem, że Burum odpowiadał za zdjęcia, jednak gdy w napisach początkowych pojawiło się jego nazwisko wiedziałem, że mogę się spodziewać naprawdę dobrych zdjęć. I nie zawiodłem się, Burum kolejny raz potwierdził, że jest jednym z lepszych operatorów, a sam Coppola często współpracował z najlepszymi (Storaro i Czas apokalipsy, Zsigmond i Rumble Fish). W Wyrzutkach nawet jeżeli sama fabuła nie przekonuje, to nie można zganić operatora, nie bał się niekonwencjonalnych ujęć, sceny w nocy są genialnie oświetlone i można się zachwycać przenikaniem się mroku i mgły Dużym atutem jest również muzyka Carmine Coppoli, w paru momentach przesadzona i zbytnio udramatyzowana, ale przeważnie dobrze wkomponowywała się w klimat i budowała nastrój. Na sam koniec pochwalę jeszcze wspomniany przed chwilą klimat, nastrój epoki – lat 70-tych – jest świetnie odwzorowany, piękne samochody i ta atmosfera małego, amerykańskiego, podzielonego na dwie części miasta, w którym młódź się tłucze i łajdaczy. Oceniam na 6/10. Niestety za mało było tutaj tego Coppoli z jego wcześniejszych produkcji a za dużo sentymentalnego pana przyglądającego się złej hołocie. Tragedii nie ma, ale oczekiwałem czegoś lepszego.