Niestety, ale gniot.Melodramat shitem być nie musi, ale nie wtedy gdy jest
amerykańską sztampą pełną patetycznie żałosnych tekstów, absolutnie
nieangażującą emocji widza. "Wzgórze nadziei" mogło się jeszcze obronic
jako film przygodowy(bohater wędruje i cos tam przeżywa itd.) - ale to
zostało położone przez tragiczne tempo - albo jako film wojenny , ale tu
też nie przekonuje.
Aktorsko nie jest tak tragicznie, ale dialogi to szczyt naiwności
scenarzysty. Jak słysze teksty typu "zobaczyłam chmury, a potem słońce",
czy "te chwile to diamenty" to nie wiem czy śmiać się czy płakać.
Jedyny plus tego filmu to to ze dzięki niemu nie stracę tych 3h na
ogladanie "Angielskiego Pacjenta"
No wiesz, fajnie, że masz swoje zdanie na ten temat aczkolwiek ja się z tobą nie zgadzam. Owszem, nie jest to może film genialny , ale oglądało się go przyjemnie- przynajmniej mnie. A jeśli chodzi o te "patetycznie żałosne teksty" to cóż... Każdy lubi co innego. Być może jestem romantyczką, ale mnie one jakoś nie raziły.
Romantyczką, nie romantyczką. Można być romantyczką i film może się nie podobać. Jedno nie zaprzecza drugiemu.
A dialogi, rzeczywiście, nie wypadły najlepiej.Marne. Myślę, że raziły. Szczególnie tam gdzie można by się spodziewać czegoś bardziej wyważonego. Ba! Nawet milczenie stanowiłoby dobre rozwiązanie.
Co do przyjemnego oglądania. Niby tak -lekkie, przyjemne, ale za długie i bez polotu. Nie oglądnęłabym ponownie. Czegoś innego oczekuję od kina.
Choć, z żalem dodać, że obsadę miał ciekawą i można było coś fajnego zrobić. Niestety.
Jak dla mnie film bronił się jedynie uroczą kreacją Jude'a Law'a i interesującą Zellweger, jednak całościowo się nie obronił.