Anachroniczna sztampa. Pozostaje pytanie: po co została nakręcona? Minghella nie miał żadnego pomysłu na odświeżenie zatechłego schematu, "Wzgórze nadziei" to kolejna historia wielkiej miłości z wojną w tle... Nie sądzę, zeby utalentowany reżyser liczył na sukces kasowy- takie staromodne widowiska nie są już popularne, choć z drugiej strony obsada sugeruje coś innego... Może twórcy zachciało się umieścić na pomniku obok innych wielkich eposów, także i siebie? ot tak, dla kaprysu?
Szkoda tylko, ze poswiecił na to 120 milionów dolarów, taki kaprys trąci o nieprzyzwoitość! Czy nie lepiej byłoby przekazać sumę na jakiś zbożny cel? A tak z kaprysu bogatego twórcy powstała odgrzewana papka, złożona z sentymentalnych wzdychań poprzedzielanych drastycznymi obrazami wojny. Senna, anemiczna i płaska niczym kreacja Nicole Kidman. Jej duet z Lawem był tak pozbawiony emocji, że momentami az groteskowy. Może trochę przesadzam- w końcu z punktu widzenia rzemiosła to robota fachowa. ELeganckie, jak zwykle u Minghelli, zdjęcia, mocne sceny wojenne, bardzo dobre aktorstwo drugoplanowe. Jednak sama idea jest tak mocno przestarzała, a film tak zbędny, że wszelkie zasługi giną.
Ale! Jest jedno ale- każda, nawet najbardziej banalna kwestia, w ustach Renee Zellwegger nabierała gorącychh emocji, które roztapiały nieco chłód "Wzgórza nadziei". To wielka rola!
3/10