Złe spojrzenia

Nothing Is Private
2007
6,5 2,4 tys. ocen
6,5 10 1 2449
Złe spojrzenia
powrót do forum filmu Złe spojrzenia

Ostrzegam! Mogą być spoilery.


Nie będę ukrywał, że jest to jeden z tych filmów, na które w tym roku (zresztą również i w poprzednim) czekałem najbardziej. Dwa lata trwało więc zanim doczekałem się seansu. Pomimo tego, że miałem spore nadzieje wobec tego obrazu, nie spodziewałem się jednak drugiego "American Beauty". Z wielkim smutkiem to piszę, ale zdecydowanie nie jest to drugie "American Beauty".
Początkowo dziwiłem się niskim notom, jakie debiut kinowy Alana Balla otrzymał od wielu krytyków, myśląc, że sprawa ma się podobnie jak z twórczością Todda Solondza. Teraz znacznie łatwiej jest mi zrozumieć dlaczego wielu osobom się ten film nie podobał, a nawet jestem w stanie przychylić się do wielu zarzutów.

"Towelhead" to film o seksualnym przebudzeniu 13-letniej dziewczyny (dziewczynki?) oraz próba zobrazowania problemu rasizmu i stereotypowego postrzegania tzw. towelhead na tle wojny w Zatoce Perskiej. Jednak pojawia się tutaj również sporo innych ważnych kwestii - matka Jasiry to Amerykanka, ojciec jest pochodzenia libańskiego. To powoduje, że dziewczyna nie potrafi zdefiniować swojej tożsamości - zupełnie nie czuje i nie zna kultury swojego ojca, a z drugiej strony nigdy nie będzie wystarczająco 'amerykańska' ze względu na swój wygląd. Ball zadaje też sporo pytań, jak to czy 13-letnia dziewczyna może i powinna decydować o swojej seksualności. I co ciekawe przewrotnie odpowiada na to pytanie w sposób twierdzący. Wiele jest więc tutaj kontrowersyjnych wątków: pedofilia, rasizm, wojna, gwałt, menstruacja, dysfunkcyjna rodzina, masturbacja, i jeszcze na koniec martwy kot w lodówce. Pomimo, że rozumiem zamysł Balla i widzę sporo świetnych pomysłów, zdecydowanie film cierpi na tym, że próbuje opowiadać o wszytkim naraz. Dlatego też "Towelhead" świetnie działa jako pojedyncze epizody, ma interesujących bohaterów, ale jest zupełnie niedopracowany jako całość. Może trzeba było zrobić z tego jakiś miniserial?
Pojawia się tutaj też inny problem. Zauważam, że Ballowi zaczynają kończyć się pomysły. Jakby się przyjrzeć bohaterom to "Towelhead" w stosunku do "American Beauty" odwraca jedynie perspektywę opowiadania historii, z tym wyjątkiem, że idzie o krok dalej (Lester nigdy nie przespał się z Angelą). Jest też postać surowego ojca (Frank Fitts) czy beznadziejnej, apodyktycznej i bardzo samotnej/nieszczęśliwej matki (Carolyn). Narzucają się też spore zbieżności z twóczością Todda Solondza. Nie tyle z "Happinness", z którym film Balla łączy jedynie postać pedofila, co "Witaj w domku dla lalek", którego bohaterka jest łudząco podobna do Jasiry. Tam też mieliśmy jeszcze dziewczynkę, która odkrywa swoją seksualność.

I jak już jestem przy bohaterach to interesujaca jest w "Towelhead" galeria postaci: Wiarygodnie zagrana przez Summer Bishil (w czasie kręcenia już 19-letnią) rola zagubionej dziewczynki. Jest też bardzo odważna rola Aarona Eckharda porównywalna z tym, co oglądaliśmy w wykonaniu Dylana Bakera w "Happiness". Jednak to są postaci dość oczywiste i łatwo rzucające się w oczy. Znacznie ciekawszy jest drugi plan, gdzie mamy Rifata, ojca Jasiry, który prawdopodobnie będąc za młodu ofiarą rasizmu jak Jasira, wreszcie sam stał się rasistą, albo sąsiadkę graną przez Toni Collette, która chce ustrzec Jasirę przed pedofilem prawdopodobnie dlatego, że ją samą spodkało coś podobnego w dzieciństwie.

Widać zatem, że Ball zebrał tu odważne tezy, ważne pytania czy interesujących bohaterów, ale chaotyczne wykonanie bardzo psuje końcowy efekt. Dlatego też przy okazji debiutu reżyserskiego Alana Balla uświadomiłem sobie, że nie jest on najlepszym reżyserem. W przypadku "American Beauty" Ball sam będąc świetnym pisarzem, miał szczęście do świetnego opowiadacza historii. Dzięki temu każda sekunda filmu była na miejscu, każde ujęcie miało swoją przyczynę. Tego bardzo brakowało mi przy tym filmie. Jakiejś twardej ręki, która uporałaby się ze scenariuszowym chaosem, który tym razem zaserował nam Ball, niezbyt zadowalająco kończąc rozpoczęte wątki. Przy okazji scenariusza wychodzi też kolejny dowód na niemoc twórczą, która dopadła Balla przy okazji tego projektu - Gdzie podział się charakterystyczny czarny humor, którego szczątki możemy oglądać w "Towelhead"? Gdzie fantastyczne, pamiętne dialogi, których w poprzednich jego produkcjach była cała masa?

Film jest niegłupi, odważny, czasem trafia w odpowiednie tony, czasem z kolei dryfuje w rejony niezbyt interesujące i przemyślane (zwłaszcza w drugiej części filmu). Czasem też może aż za bardzo zdaje się być klonem "American Beauty", nawet jeśli tak naprawdę nie próbuje nim być - widać to nawet wtedy, gdy wybrzmiewają ledwie zauważalne tutaj nuty Thomasa Newmana, gdzie gdzieś delikatnie, ale jednak, czuje się w powietrzu ducha tamtego filmu.

Czy zatem jest to tak naprawdę odważne kino, które zostało stworzone w jakimś innym celu niż zaszokowanie potencjalnego odbiorcy? Odpowiedzcie sobie sami na to pytanie, ja wciąż nie mam swojej odpowiedzi i tak naprawdę "Towelhead" pozostawiło mnie w sporym zakłopotaniu.

ocenił(a) film na 7
Albertino

W zasadzie zgadzam się z Twoją opinią, Albertino. Wiesz, że też długo czekałem na ten projekt i bardzo wiele sobie po nim obiecywałem. Nie jest to zły film, ale rzeczywiście nie zachwyca. Tak, jak piszesz - "Ball zebrał tu odważne tezy, ważne pytania czy interesujących bohaterów, ale chaotyczne wykonanie bardzo psuje końcowy efekt". To chaotyczne wykonanie rzuca się w oczy tym bardziej, że widać jak bardzo Ball chciał tego uniknąć i jak ten film dopieścił: wystudiowane kadry, ujęcia i najazdy kamery. To rzuca się w oczy aż nadto. Jakby nie było jest to debiut reżyserski Balla, jeśli chodzi o pełny metraż i widać, że - jak to mówią - "nie odrobił do końca zadania domowego". Niektóre pojedyncze sceny to niemal majstersztyki (np. scena u fotografa), ale całości brakuje swobody, lekkości i polotu. Co gorsza te braki są też widoczne już na poziomie scenariusza - jak trafnie zauważyłeś aż prosi się o lepsze dialogi. Od kogo jak od kogo, ale od Alana moglibyśmy tego oczekiwać. Małe próbki mamy i tutaj (np. końcowe słowa Jasiry "Daddy doesn't like bodies"), ale jedna czy dwie jaskółki jeszcze wiosny nie czynią.
Na plus filmu należy zaliczyć przede wszystkim obsadę. Aktorzy spisali się tu znakomicie - co do jednego. Może jedynie Maria Bello troszkę zawodzi - stać ją na więcej. Szczególnie urzekła mnie Toni Collette, ale ona chyba nie potrafi słabo zagrać. Podobały mi się też zdjęcia. Muzyka chyba niezła, ale jest tak dyskretna, że prawie się jej nie zauważa. W sumie film dobrze mi się oglądało. Trzymał mnie cały czas w napięciu - i to takim nieprzyjemnym, niewygodnym. Tyle się kwasu tu gromadziło, że tylko czekałem kiedy to wszystko wybuchnie.
"Towelhead" nie jest tak inteligentny i drapieżny jak filmy Todda Solondza, choć niewątpliwie to ta sama działka. I wydaje mi się, że już sam ten fakt sprawia, że film zasługuje na uwagę widzów zainteresowanych takimi klimatami. I chociaż mogło być lepiej, bo potencjał był olbrzymi, nie jest to strata czasu.

PS Dzięki Albertino za nieustanne info nt. produkcji i losów filmu i wskazanie możliwości jego obejrzenia. Fajnie się z Tobą czekało. ;)

snoopy

Co do strony technicznej muzyka Newmana jest niezła, szukałem soundtracku - niestety na próżno. Szkoda tylko, że jest takim niewiele znaczącym tłem, w "American Beauty" (znowuuu...) muzyka była jednym z głównych bohaterów, wyznaczała tempo - tutaj była tylko tłem, a miała nawet ciekawe momenty, bo specjalnie na nią zwracałem uwagę. Czemu więc Ball potraktował ją tak trochę po macoszemu? Co do zdjęć to były niezłe, ale miejscami mogłoby być lepiej. Nie podobało mi się bardzo oświetlenie w domu ciężarnej sąsiadki - ta poświata? Wydaje mi się, że najlepszym rozwiązaniem byłoby jakby Ball połączył znów siły z Mendesem, ale Ball pewnie czuje się teraz niezależnym twórcą i nie będzie już dla nikogo pisał scenariuszy. Ciekawe co dalej? Pewnie będzie kręcił kolejne sezony "True Blood", ma być też producentem nowej wersji brytyjskiego serialu o więzieniu dla kobiet - ale tylko producentem. Pozostaje mi zatem czekać na jego drugi film kinowy, oby lepszy.


"Tyle się kwasu tu gromadziło, że tylko czekałem kiedy to wszystko wybuchnie."

U mnie było wręcz przeciwnie, według mnie w "Towelhead" miał miejsce taki dramaturgiczny przedwczesny wytrysk, jak u Czarnego kolegi Jasiry ;) W "American Beauty" (sorry, że ciągle przywołuję ten film, ale nie mam wyjścia) dramaturgia była rozłożona doskonale i była dawkowana sprytnymi zabiegami, jak scena otwierająca z córką bohatera, która pyta się chłopaka czy zabije dla niej ojca - przez resztę seansu myślimy o tej scenie. Tutaj mi takich rzeczy zabrakło - w drugiej połowie film się niestety rozjeżdża i staje się czymś mniej interesującym, niż zdawał się być na początku. Zabrakło chyba jednak reżyserii, jakiegoś ciekawszego dramaturgicznego zarysowania niektórych wątków. I poza tym pomysł na więzienie bohaterki przez bardzo ciążastą sąsiadkę wydaje mi się nieco dziwaczny, nie sądzisz?

PS - Nie ma za co :)

ocenił(a) film na 7
Albertino

Oświetlenie było w ogóle dziwaczne w tym filmie i też widać, że strasznie przekombinowane. A ta poświata to rzeczywiście nieznośna była. Takie łopatologiczne: "patrzcie jak tu cudownie, istny raj!"

A z tym "przedwczesnym wytryskiem" to niezłe - i bardzo adekwatne do filmu. Jeśli ten "wytrysk" w ogóle był, to taki niezauważalny. Jak dla mnie to właśnie zabrakło mi większego szczytowania - jak to było w... (tak, tak) American Beauty. ;)

Albertino

czy ktoś zna tą świetną muzykę z zwiastuna? druga polowa zwiastuna :)

biernat_krakow

film mi się bardzo podobał,może dlatego,że był przeze mnie długo wyczekiwany ;)
ale moim zdaniem nie można go porównywać do american beauty,bo to jednak inny film.
niektóre sceny mi się nie podobały,ale ogólnie jestem na tak.

ocenił(a) film na 7
Astrid_

Co miało zostać powiedziane, zostało powiedziane i zgadzam się z tym w 99%. Nie należy jednak zapominać o 3 ważnych aspektach:

1. To nie jest American Beauty 2.
Jednak na siłę staracie się przypiąć Towelhead taką łatkę, żeby to chociaż Mendes go reżyserował, to rozumiem. American Beauty podobnie jak SFU to twór jedyny w swoim rodzaju. Drugi taki nie powstanie. Jak będziemy zawsze oczekiwać od Balla czy Mendesa następcy American Beauty zawsze będziemy zawiedzeni. Cechami wspólnymi wydaje się być jedynie nazwisko scenarzysty i kompozytora. Fabularnie i klimatycznie znacznie bliżej mu do Happiness czy Little Children.

2. Jest to adaptacja powieści.
Myślę, że gdyby Ball miał swój własny oryginalny scenariusz, było by mu o wiele łatwiej, a film bardziej trzymał by się kupy. Książki nie znam, ale wydaje mi się, że Ball zbyt bardzo rygorystycznie trzymał się kanwy lektury, nie dając zbytnio upustowi własnej fantazji. Było dużo o wszystkim tylko, że mało co z tego wynikło. Podobnie sprawa wydaje się się mieć z True Blood. Dobre, świetnie zrealizowane, fajnie się ogląda, a jednak jest pewien niedosyt, że mogłoby być to jednak lepsze.

3. Pierwszy film wyreżyserowany przez Balla.
Jest to niejako debiut Balla na stołku reżysera filmu fabularnego. Debiut moim zdaniem udany, ale wszyscy wiemy, że faceta stać na więcej.
Gołym okiem widać, że lepiej wychodzi mu reżyseria serialowych epizodów, zwłaszcza na podstawie scenariuszy jego oryginalnego pomysłu.
Pierwsze koty jednak za płoty, i miejmy nadzieję, że Ballowi dużo da ta lekcja, wyciągnie odpowiednie wnioski i uraczy nas w przyszłości jakimś naprawdę bardzo dobrym filmem.

ocenił(a) film na 7
Mystery_Man

Trafne dopowiedzenia Mystary Man. Dzięki!

ocenił(a) film na 7
snoopy

MystEry, oczywiście. Przepraszam! :-)

<denerwuje mnie to "za krótki">

snoopy

Jak chcesz napisać krótką wiadomość to po prostu daj spację parę razy. Nie będzie za krótki :)

ocenił(a) film na 7
Albertino

Zawsze też można podziękować w bardziej wylewny sposób ;ppp

ocenił(a) film na 7
Mystery_Man

Miało być przeprosić, spaliłem ;)

ocenił(a) film na 7
Mystery_Man

No to jesteśmy kwita ;)

ocenił(a) film na 7
snoopy

Dzięki Albertino. Działa z tą spacją. jupii!!! :-D