Aż trudno uwierzyć, że ten film wyszedł spod palców tego samego reżysera, co Requiem, czy Czarny Łabędź. Świetnie obsadzone główne role sprawiły, że nie mogłam doczekać się wizyty w kinie. Niestety film jest nudny i naciągany do bólu. Ot kolejna historia o jakiejś mafii narkotykowej, mam wrażenie że widziałam pełno takich samych 'filmów akcji'. Nie ma tu niczego świeżego, interesującego, wyłapałam jeden plot twist, który i tak nie był specjalnie zaskakujący. Dialogi drewniane. Aktorzy (poza Zoë i Austinem) jakby pierwszy raz grali w filmach. Miałam nadzieję, że chociaż pod koniec wydarzy się 'coś' co mnie przyciągnie, ale niestety. Nawet muzyka nie zapadła mi w pamięć, a był potencjał na stworzenie kultowego soundtracku. Na plus bardzo fajne zdjęcia Nowego Jorku, no i Zoë <3 Strata czasu i według mnie kompletna porażka Aronofskiego.