I oto w końcu zobaczyłem ostatnią część dolarowej trylogii Leone. I tym razem nie zostaje mi nic innego jak wyrazić swój zachwyt tym dziełem. Środkowa część w niczym nie ustępuje pierwszej, a nawet trochę ją przerasta. Film jest przede wszystkim dłuższy, reżyser nie musiał się spieszyć z opowiadaniem historii co wyszło filmowi na plus. Moim zdaniem jednak mistrzostwo Sergio Leone osiągnął dopiero w ostatniej części, a więc "Dobry, zły i brzydki"- to ten film z dorobku reżysera jak do tej pory zrobił ma mnie największe wrażenie, i zasłużył na 10. Pozostałe, w tym także "Za kilka dolarów więcej" to bardzo mocne 9, a więc filmy rewelacyjne, do których z pewnością nie raz powrócę. Bo czy można nie chcieć jeszcze raz zobaczyć Eastwooda rozprawiającego się z bandziorami przy gwizdaniu z muzyki Morricone? I czy można nie chcieć jeszcze raz zobaczyć jak Lee Van Cleef roluje Bezimiennego pokornie schylając się po kapelusz? Ten duet przerasta tylko trio z Wallachem w "Dobry, zły i brzydki". Wielkie emocje w pojedynkach, dziesiątki wypalonych cygar, setki nieufnych spojrzeń i setki tysięcy dolarów do wygryzienia - czar kina Leone zadziałał na mnie od razu.
9/10