Czułem się, jak kilkanaście lat temu, oglądając Uprowadzoną z Neesonem. Albo lepiej, grając w Hitmana - czysta, męska rozrywka. Mam na myśli poziom rozrywki, styl, klasę (np. scena z Tildą Swinton - perełka). Takim produkcjom zawsze lecą propsy prosto z głębi serduszka. Niejeden przyczepiłby się do tłumiącego nastrój zakończenia, ale moim zdaniem było ono odważne i nadało nowatorski wydźwięk całemu filmowi. Proszę tylko energię z kosmosu, aby nie powstała z tego kontynuacja, bo spali mi fajnego bohatera.
(ósemeczka trochę naciągana, ale wciąż ósemeczka)