Nie dość, że pomysł nie jest oryginalny (te wszystkie zwroty akcji, to w ostatnich latach w kinie normalka, dalibyście sobie spokój), to jeszcze film ten ma nieznośną manierę, jest efekciarski, a scenarzysta chciałby chyba pokazać, co z niego za przebiegły gość. Oprócz Liu i ewentualnie Hartnnetta (za którym wszak nie przepadam), aktorstwo na słabym poziomie! I to takich asów, jak Kingsley i Freeman! Muzyka momentami patetycznie podłącza się pod dramatyczne sceny (fu, nie cierpię tego).
Podsumowując: nieoryginalny, obliczony na efekt, nieprawdopodobny, ale paradoksalnie w pewnych momentach przewidywalny, ze słabą grą, kiepskim humorem i sileniem się na nie wiadomo co. Niketóre sceny nie wiadomo, po co. Na plus - wartka akcja, ale co z tego, jak patrz powyżej. Ale pewnie będzie się podobał, a nawet widzę, że już ma swoich fanów. Ale o gustach...
..widze że twoim zdaniem mało orginalny... ja dawno nie oglądałam takiego filmu z takim zwrotem akcji....i nie zgodzę się niestety z tobą że jest on przewidywalny,... może zdarzyło ich kilka... w całym filmie.. (ale to i tak pod koniec)... humor był moim zdaniem też niezły.... (na pewno lepszy niż kiepski humor angielski-najgorszy humor jaki isnieje- i m.in: "Swięty gral" - w ogóle nie wiem co tam może ludzi śmieszyć)... jeśli chodzi o humorek w Zabójczym Numerze to uważam że sie udał... przynajmniej jak w kinie byłam na premierze tego filmu to jednak ludzie się śmiali... może to kwestia charakteru, ale ja bardzo lubie taki własnie humor..... co do wartkiej akcji to racja :) - wszystko się dzieje szybko i nie wiiem co tak na prade chcesz od reżysera. stworzył bardzo fajny filmik... no zgodzę się tylko z tą muzyką... jednak to mała wada, porównaniu z tyloma zalaetami tego filmu....
;) Tak myślałam, że nie odmówisz sobie jakiejś złośliwości pod adresem filmu, który z kolei ja mam w ulubionych - nie pomyliłam się więc. Mógł Ci się nie podobać, bo powiem Tobie w zaufaniu, że wiele ludzi nie kuma angielskiego humoru i jest dla nich głupi ;) ale inni (wtajemniczona sekta? masoni) go uwielbiają, więc nie przejmuję się, że akurat Tobie się nie podoba.
hehe.,.. szczerze to nawet nie wchodziłam na twój profil i nie patrzyłam jaki film cię inteesuje..
hiehie...po prostu to był najgorszy film jaki kiedykolwiek obejrzałam.. tzn. komedie.... (bo mogę jednak powiedzieć że są filmy które choć z początku wydają się fajne to pod koniec okazuje się ze są bez ładu i składu...)
tak się składa, że pojęcie humoru wprowadzili Anglicy... polecam "Smieszność" - znakomity film między innymi o subtelnej różnicy między dowcipem a humorem...
Mimo że nie jestem aż tak negatywnie nastawiony do tego filmu (w ocenianiu gry aktorskiej itd.) uważam że z pewnymi aspektami należy się zgodzić.
Rzeczywiście nastała moda na zupełnie NIEOCZEKIWANE i SUPER-ZASKAKUJĄCE zakończenia, trwa już zresztą kilka lat. Nawet jeśli sam film trąci myszką ale posiada takie zakończenie to go w oczach wielu ratuje. Z przeciętnego wyrasta od razu na nie wiadomo jakie arcydzieło. Są też i tacy którzy nie dają się omamić i widzą ile obraz jeden z drugim wart byłby bez tejże emocjonującej końcówki. Kilka lat temu (cholera, to już ponad 10 !!!!) w krótkim odstępie czasu wyszły dwa filmy które powalają do dzisiaj tj. Siedem Finchera i Podejrzani Singera. Obydwa te filmy od początku do końca to bardzo wysoki, wyśrubowany wręcz, poziom, a końcówki chociaż rzeczywiście zabijające były tylko dodatkowym smaczkiem w tych pysznych daniach. Do dzisiejszego dnia obejrzałem obydwa dziesiątki razy i mimo że w kolejnych seansach niespodzianki już nie było, były na tyle dobre że przyjemność ich powtórnego oglądania była wcale nie mniejsza. Później nastała era Ritchiego i Shyamalana. O ile zakończenia w Porachunkach i Przekręcie to były raczej zabawne kumulacje wydarzeń które gromadziły się przez cały film o tyle filmy Shyamalana grały z widzem od początku do końca w "głupa". Końcówki też były cokolwiek naciągane, o ile jeszcze w Szóstym Zmyśle do zaakceptowania (oraz jego klonie pt Inni - to identyczny niemal przypadek) ale w następnych już raczej wzbudzające śmiech. Ostatnich filmów Shyamalana już nawet nie oglądałem - bo tak szczerze nie było po co... Obecnie w "zaskakujących" zakończeniach prym wiedzie Piła i jej kolejne części - to chyba najbardziej prymitywny przypadek, oraz... no właśnie, Zabójczy Numer. I gdzie ulokować ten ostatni tytuł ? Jasnym jest dla mnie że chociaż, owszem przyjemnie się go oglądało to wracać do niego nie będę, bo w tym filmie ważne jest TYLKO zakończenie - nic innego. Sam film jest o... niczym. Gość łazi w ręczniku, spotyka piękną sąsiadkę, dostaje w pysk, gada ze zramolałymi mafiozami, kocha się z tą sąsiadką itp. Ten film nie posiada jakiegoś niepowtarzalnego klimatu ani akcji która by do niego przyciągała kolejny i kolejny raz. Baaaaardzo daleko mu do wspomnianych Siedem czy Podejrzanych (inny gatunek - wiem), ale daleko mu także do pokrewnych i ujmujących arcydzieł Ritchiego - a to już coś znaczy... Koleżanka zakładająca ten temat użyła stwierdzenia "obliczony na efekt" - moim zdaniem bardzo trafnie oddającego jaki jest ten film w istocie...
Kilka postów wyżej niejaka ewcia rozbiła mnie w drobny mak twierdzeniem że nie rozumie kogo "Święty Graal" może śmieszyć. I tu jest chyba sedno - Monty Pythona po pierwsze TRZEBA rozumieć ;-) A śmieszy np mnie i te miliony widzów na całym świecie i to od kilkudziesięciu lat... A że różni się poziomem i rodzajem humoru od amerykańskich sitcomów lub ich polskich podróbek, cóż...