Film jest przeciętny, nie odróżnia się zbytnio od innych filmów w tym gatunku. Nie przekonał mnie żebym znienawidził matkę i się z nim utożsamił. Ta matka nie wydaje się taka straszna...nawet bym powiedzał że jest przecięta.
Jej motywacja do wysyłania go do internatu..też nie było przekonujące. On tak rozrabiał? Chciała żeby on był hetero potem? Ale raczej nie borykała się z tym fakte, tylko że jej nie powiedzał. Dlatego go wysłała? Fakt że to jest biografia i że "może tak po prostu się stało", ale wydaję mi się że twórca po prostu słabo przekazywał motywacji postaci
Trochę tez była ślepa uliczka z jego tworczością, i motyw z nauczycielka....nie rozwinał te wątki do takiego stopnia by to miało jakieś większe znaczenie dla losy bohatera...
Wreszcie zakonczenie...odniosłęm wrażenie że kończyły mu się pomysły, nie było jakiegoś kierunku...po prostu jakby nagle mu się cos przypomniało. Pasowało do reszty filmu jak... koreczek od wina do butelki od koli.
Podsumując, nie widzałem niczego nadzwyczajnego. Dobry jak na debiut (i tak lepszy niż rzeszy reżyserów w branży) ale ten film jednak nie jest "geniuszem"
Po pierwsze, nie było celem fllmu przekonywania kogokolwiek do nienawidzenia matki. Po drugie, chcąc obiektywnie spojrzeć na tą relację nie należy się z nikim utożsamiać. To historia młodego, wrażliwego i zagubionego chłopca, który nie potrafi znaleźć płaszczyzny porozumienia z matką (a może raczej ona z nim). Matka i syn w tym filmie to dwa różne światy, dwa różne punkty widzenia... Dla przeciwwagi przedsatwiono zupełnie odmienny obraz relacji matka - syn w przypadku Antonina. Film ma kilka niedociągnięć to fakt. Wskazuje jednak na poważny problem relacji z definicji bliskich sobie osób, nieumiejętność wsłuchiwania się w potrzeby drugiego człowieka, brak konsekwencji w realizacji obietnic skutkujący rozgoryczeniem, brakiem zaufania, i w konsekwencji brakiem szacunku....
A już na sam koniec... mną w ten film "wstrząsnął" w dwóch miejscach: 1) kiedy Hubert cytuje jedno z przykazań "Czcij ojca swego i matkę swoją" powołując się na cytat z Boga 2) Sytuacja, gdy Hubert pyta matkę: "Co byś zrobiła, gdybym umarł dzisiaj" a ona na to: "Umarłabym następnego dnia"...
A już na marginesie, to co świadczy o ogromnym talencie tówrcy filmu to sposób kadrowania, prowadzenie kamery, kolory... muzyka.. mnie to uwiodło... majstersztyk.
-------------> "Wreszcie zakonczenie...odniosłęm wrażenie że kończyły mu się pomysły, nie było jakiegoś kierunku...po prostu jakby nagle mu się cos przypomniało. Pasowało do reszty filmu jak... koreczek od wina do butelki od koli."
Dla mnie to dosyć mocny punkt filmu, a z całej sceny można wycisnąć, może na siłę, ale i niejedną interpretację. Cóż, po seansie wydawało nam się zbiorowo, iż cała ta ostateczna scena jest tylko wyobrażeniem, przedśmiertnym majakiem Huberta, który w wannie popełnia samobójstwo. Ot tak. Jedzie sobie samochodem, mówi do swojej miłości kocham cię, a my widzimy tylko wymowne milczenie (i możemy sobie dużo dopowiedzieć), być może rozEMOcjonowany Hubert chce przenieść się na łono Abrahama filmując swoje własne zejście i w końcu zobaczyć, KTO tam jest; może Budda, może Chrystus. A sielankowy, utopijny domek (który nota bene pojawia się wcześniej, w jego wyobrażeniach z nauczycielką, a także w „Wyśnionych miłościach”) to idylliczne miejsce gdzieś poza światem, gdzie możemy być wszyscy razem, wszyscy w końcu szczęśliwi. Spójrzcie tylko na te kolory.
Naciągane to, przyznaję, ale dowodzi, że Dolan posiada pewien zmysł niejednoznaczności i wie, jak powinno opowiadać się filmowe historie. Taki nieoszlifowany diamencik, miejmy nadzieję, że z biegiem lat nie przykryje się warstwą łajna. Kolejny mocny punkt – Estetyzm. Ale to już inna bajka.