"Zabiłem moją matkę" to debiut zaledwie dwudziestodwuletniego Xaviera Dolana, którego następny film "Wyśnione
miłości" mogliśmy w zeszłym roku oglądać na ekranach naszych kin. To smutna historia opowiadająca o
szesnastoletnim Hubercie, który nie cierpi swojej matki. Czuje do niej pogardę, przeogromną niechęć. Nienawidzi jej
całym sercem, stale wyśmiewa to jak się ona ubiera, ciągle krytykuje jej zachowanie, jej głos, a nawet to jak i co do niego
mówi. Chce być niezależny, chce od niej uciec, ale nie może, bo jest na to zbyt młody, za bardzo od niej zależny. Gdzieś
głęboko w środku zdaje sobie sprawę, że wciąż jest mu potrzebna do życia, że bez niej w ogóle sobie nie poradzi. I ta
myśl go dobija, przerasta go i nie pozwala normalnie funkcjonować. Wydaje mu się, że właśnie odchodząc od matki,
ograniczając z nią kontakty, wszystkie jego problemy się rozwiążą, że to ona jest ich przyczyną. Ale ilekroć będzie próbował
się od niej odsunąć, życie mu na to nie pozwoli.
Zadziwiające jak bardzo dokładny i przemyślany jest to film, zważywszy na to, iż jest to debiut. Zwykle w pierwszych
ekranowych dokonaniach widać pewien potencjał, widać zadatki na przyszłe, coraz lepsze filmy. Nie wszystko się w nich
udaje, nawet najciekawsze pomysły nie zawsze wychodzą tak jakby mogły, bo twórcy brakuje jeszcze doświadczenia,
pewności siebie, a czasem przekonania co tak naprawdę chciałby stworzyć. Dolan natomiast doskonale wiedział co
chciałby pokazać w swoim pierwszym filmie, w jaki sposób opowiedzieć tę przejmującą, w jakimś stopniu
autobiograficzną historię. Dlatego jego film jest tak dobry, dlatego tak mocno przykuwa do ekranu i nie pozwala o sobie
zapomnieć już po zakończonym seansie. Można się co prawda dopatrzyć tutaj wyraźnych inspiracji kinem Wong Kar Waia,
ale tak na dobrą sprawę czy to coś złego? Tym bardziej, że nie jest to nieporadne i niczym nie uzasadnione czerpanie z
filmów chińskiego reżysera, bo Dolan ma samemu też coś do powiedzenia, a taka właśnie forma przekazania treści
wydała mu się do tego najlepsza.
Dolan nie pokazuje w swoim filmie dlaczego relacje syna z matką tak się popsuły, dlaczego nie potrafią oni znaleźć
wspólnego języka. Nie szuka przyczyny, nie cofa się w przeszłość chcąc odnaleźć rozwiązanie tego konfliktu. Miejsce w
którym się on zaczął. Tak się po prostu kiedyś stało. Bohater jego filmu dorastając przestał się dogadywać ze swoją
rodzicielką, a pustka jaka się między nimi wytworzyła, rozrosła się do tak ogromnych rozmiarów, że nie sposób już jej
zmniejszyć. Jedno drugiego nie słucha. Tak naprawdę nic o sobie nie wiedzą, a ich relacja to ciągłe przepychanki.
Brakuje jakiegokolwiek porozumienia, a nawet gdy jedno jakimś cudem wyciąga dłoń w nadziei na zaprzestanie tego
bezsensownego konfliktu, drugie jakby tego zupełnie nie zauważa, lekceważy, przegapia krótki i bezcenny moment po
którym coś mogłoby się między nimi zmienić. Gniew Huberta jest całkowicie irracjonalny, on sam go wielokrotnie nie
rozumie, nie wie skąd się wziął i dlaczego go tak pochłania. Jego wściekłość wynika w jakimś stopniu z bezsilności, ze
złości na samego siebie, a także na ojca, który opuścił matkę i jego, gdy chłopak miał siedem lat.
Hubert myśli, że wszystko mu się należy. Gdy tylko coś mu się zamarzy, chciałby otrzymać to natychmiast, tu i teraz. Przez
cały czas przyjmuje postawę roszczeniową . Gdy wszystko układa się po jego myśli jest zadowolony, szczęśliwy, potrafi
nawet wprost powiedzieć matce, że ją kocha, że jest wspaniała. Jednakże gdy tylko coś mu się nie spodoba, gdy na jego
drodze pojawiają się jakiekolwiek problemy, gdy to co sobie wymyślił nie może się ziścić wybucha, przeklina i wyzywa
matkę od najgorszych. Jest potwornie chwiejny, zagubiony i niezdecydowany. Z jednej strony tęskni do tego co kiedyś
było, do szczęśliwego dzieciństwa, które co jakiś czas powraca w jego wciąż żywych wspomnieniach. Tęskni do czasów,
gdy jego relacje z matką były prawie, że idealne, gdy rozumieli się bez słów. Ale z drugiej strony sam boi się otwarcie do
tego przyznać, jakby powrót do takiego stanu w jego wieku był czymś złym, czymś co uczyniłoby z niego osobę słabszą lub
gorszą. Dlatego uparcie i bezsensownie próbuje się odseparować od swojej rodzicielki, raniąc tym i ją i siebie.
"Zabiłem moją matkę" to według mnie obraz zdecydowanie lepszy od późniejszych "Wyśnionych miłości". Mniej w nim tej
całej artystycznej otoczki, ładnych, wypieszczonych pod każdym względem obrazków, które w tamtej produkcji
zdecydowanie za bardzo górowały nad historią. Tutaj ładne zdjęcia, pięknie zainscenizowane sceny, świetna muzyka i
udany dobór piosenek są jedynie dodatkiem do ciekawej, świetnie napisanej historii, przepełnionej fantastycznymi i
dającymi do myślenia dialogami. Zdarzają się co prawda w tym filmie powolne sceny, w których teoretycznie nic się nie
dzieje. W tle rozbrzmiewa cudowna muzyka, a my przyglądamy się pięknym obrazom, poruszającym się w zwolnionym
tempie bohaterom, ale jest ich tutaj naprawdę niewiele i są tylko urokliwym przerywnikiem pomiędzy kolejnymi scenami.
Bo tak jak "Wyśnione miłości" były filmem chwilami przestylizowanym, tak debiut Dolana to czysta historia, ubrana w ładne
szaty. Dopracowana forma jest tu tylko dodatkiem do całości, a nie na odwrót.
Największym plusem tego filmu jest bez wątpienia Anne Dorval, która wcieliła się w postać matki Huberta. Jest tak
niebywale naturalna, że ani przez chwilę nie mamy wrażenia, że gra, że odtwarza tylko wcześniej napisaną przez Dolana
rolę. Każdy jej ruch, każdy gest, każda reakcja jest tak prawdziwa, że aż nie sposób uwierzyć, że oglądamy tylko
przedstawienie, zwykły film, a nie odzwierciedlenie rzeczywistości. Fenomenalny występ, wprost nie mogę wyjść z
podziwu jak perfekcyjnie aktorce udało się przedstawić tę postać. Jak nie zdominowała swojej bohaterki, nie wtłoczyła jej
w pewien schemat. Ilekroć widzi się ją na ekranie, aż dech zapiera. Scena gdy puszczają jej nerwy podczas rozmowy
telefonicznej z dyrektorem internatu do którego chodzi Hubert, jest wprost porażająca. Naprawdę niezwykły występ. Ale co
ważne partnerujący jej Dolan również poradził sobie ze swoją rolą. Co prawda nie jest aż tak zachwycający jak Dorval, ale
i tak wypadł naprawdę dobrze. Dlatego też wszystkie sceny kłótni między bohaterami są tu tak naturalne, tak
przekonujące.
Przed seansem, obawiałem się trochę, że film ten będzie zbyt dosłowny, że twierdzenie zawarte w tytule się spełni i
podobnie jak w polskiej "Matce Teresie od kotów" Dolan pokaże nam nastolatka, który posunie się do najokropniejszego.
Całe szczęście nie jest on tak ordynarny jak polscy twórcy. Bohater jego filmu zabił co prawda swoją matkę, ale nie
fizycznie. Wykluczył ją ze swojego życia, swego świata. Zabił ją na papierze, zamordował w swoich myślach, a taka
śmierć jest chyba jeszcze bardziej przerażająca. Rzadko kiedy po obejrzeniu jakiegoś filmu mam nieodpartą ochotę na
natychmiastową powtórkę. Po seansie filmu Dolana chciałem obejrzeć go od razu jeszcze raz, co pewnie za jakiś czas
uczynię. Naprawdę świetny, zmuszający do przemyśleń film. Jestem bardzo ciekawy co następnego zaprezentuje nam
ten kanadyjski reżyser, bo jeśli nie osiądzie na laurach i będzie dalej się rozwijać, może z niego być niesamowity twórca.
9/10
niby milczący a jak się rozgadał:) Świetnie że zwracasz uwagę na grę Dorval, istotnie znakomita. Nie zgodzę się tylko, że Wyśnione miłości są przestylizowane, są wystylizowane-owszem , ale tacy są właśnie bohaterowie- stylowi, taki jest ich świat. Uwielbiam ten film za niezwykłą audiowizualną spójność.
Dla mnie w "Wyśnionych miłościach" za dużo było pięknej formy, a za mało ciekawej historii. Trochę mnie ten film dlatego zmęczył i stąd taka opinia :)
Zabiłem swoją matkę.... trochę przeczy tej tezie końcowa, zamykająca historię scena.
Miło mi przeczytać w Twoim tekście (który swoją drogą można by umieścić w recenzjach) moje własne spostrzeżenia i opinie :) Niestety nie miałam jeszcze okazji obejrzeć wspomnianych "Wyśnioych miłości", ale z pewnością w najbliższym czasie to zrobię. I powtórnie obejrzę ten film :P
Ja również miałam obawy co do tytułu i miałam nadzieję, że ma on znaczenie symboliczne. Całe szczęście się nie przeliczyłam. Denerwuje mnie tylko podejście niektórych osób, które zasiadły do tego filmu właśnie ze względu na tytuł licząc na jakieś krwawe zakończenie, a po obejrzeniu filmu mówią, że był nudny i nic się w nim nie działo. Najwyraźniej nie rozumieją znaczenia, które ze sobą niesie... A szkoda.