Gdy niedawno leciał na "Jedynce" obejrzałem go od początku (przedtem na HBO widziałem tylko ostatnie 30 minut). Okazało się, że jego bohater wcale nie jest taki niewinny. Dean Cain stworzył przekonująco obraz człowieka zagubionego zarówno w terenie, jak i w meandrach swojej psychiki. Przez prawie cały czas na ekranie widzimy tylko jego i robi na nas piorunujące wrażenie.
Jak dla mnie to on był bez sensu, ale oglądałam go od połowy, więc może dlatego. Ale to co mnie najbardziej wpieniało to głupota głównego bohatera. On naprawdę myślał, że ta facetka jest dla niego taka miła z dobroci serca?