To dzieło stanowi element kolekcji Dziennika pt. "Czeski film" i właśnie takiego filmu oczekiwałam - coś w stylu "Guzikowców", "Butelek zwrotnych", "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie", "Jedna ręka nie klaszcze" itp., a dostałam film, którego reżyserem jest Anglik, w którym mówią głównie po angielsku, no i wreszcie, w którym jest także humor angielski.
Wiem, że to debiut reżysera, wiem, że jego budżet na film nie był zbyt wielki, wiem, że to czarna komedia, więc trupów ma być wiele, ale...nie podobał mi się. Była chyba jedna scena, która mnie rozśmieszyła, a reszta była na słabym poziomie. Najgorsze jest to, że ja lubię czeski humor, lubię też humor angielski - ale chyba tylko osobno, w połączeniu wypadło dość cienko. Chociaż jeśli porównam ten film ze współczesnymi polskimi komediami, to i tak wypada całkiem nieźle i dlatego może nieco zawyżyłam ocenę.
Śmieszna była postać pizdowatego Anglika Colina (nawet znam kolesia o takim samym imieniu i zachowującym się właśnie w taki sposób). Momentami przypominał mi człapiącego po lodzie pingwina (tak śmiesznie przebierał nóżkami i poruszał rączkami jak pingwin skrzydłami, no i ta jego kurtka) :)

ocena 5/10