Reżysera darzę sympatią i na ogół podobają mi się jego filmy (a w szczególności serial "The Hunting of Hill House"), lubię pomysłowość Flanagana. Nie inaczej jest tutaj, bo sam pomysł na "Before I Wake" jest przedni i gdyby tylko był lepiej zrealizowany, to pewnie mielibyśmy do czynienia z filmem, którego nie powstydziłby się Del Toro.
Zamiast tego film jest rozwleczony na te 100 minut i nie wnosi przez ten czas zbyt wiele treści. Na początku jest jeszcze intrygująco, gdy zaczynamy poznawać niecodzienny dar chłopaka. Dalej również jest nieźle, gdy poznajemy też i ten mroczny aspekt jego daru (kilka, co prawda "jump-scare'owych" scen, sprawdziło się nieźle).
Ale już kolejne zachowania, szczególnie matki, przypominają jakieś halucynacje. Kobieta za nic ma to, że jej mąż właśnie przepadł na dobre i nie daje po sobie znać, od samego początku jest na tyle egoistyczna, że nie troszczy się opinią kogokolwiek innego, a niezwykły dar adoptowanego dziecka wykorzystuje tylko po to, by móc spotkać się ze swoim zmarłym synem. [Spoiler!] Na koniec zaś wystarcza jej ta jakże pocieszająca myśl, że jej mąż może się cieszyć tym, że będzie mógł się widzieć ze swoim synkiem gdzieś tam po drugiej stronie. Więc kiedy tak w zakończeniu powiewa ta pozytywna nutka wręcz happy endu, to ja raczej miałem wrażenie, że coś w tym scenariuszu ewidentnie nie zagrało.
Trochę zbyt ckliwa się ta końcówka zrobiła. Trochę za bardzo dramat, za mało horror. Trochę nie wyszło jak powinno. I tak jak czytałem gdzieś w którejś z recenzji, jak na wyobraźnię dziecka, to faktycznie mało ciekawe rzeczy mu się śniły - ludzie i kolorowe motyle, tyle.
Moja ocena: 5/10.