Mógł być z tego, całkiem niezły wyciskacz łez, gdyby nie ta para głównych bohaterów, która momentami żałośnie wręcz przynudza, a ze słynnych pejzaży nowojorskich, również kompletnie nic w filmie nie widać. Scenariusz napisany na serwetce, podczas picia kawy w Starbucksie.. zapewne owa kawa była dietetyczna, bez cukru i kofeiny, stąd też skrypt napisany szybko, hurtowo i bez polotu. Kiedyś, wracając autokarem z Niemiec do Polski i podrywając pilotkę, to w ciągu 22 godzin drogi, wydarzyło się tyle ciekawych, romantycznych i magicznych rzeczy, że śmiało mógłbym z tego zrobić telenowelę, a co dopiero komedię romantyczną! A tutaj, Evans mając do dyspozycji, taką mega miejscówkę, jaką jest New York City, pokazuje nam jedynie ściany dworca, lub wnętrza Pubów, czy pokoi hotelowych, a do tego dialogi pary bohaterów są płytkie, nudne i na poziomie młodzieży gimnazjalnej, na zasadzie - "nie mamy działających smartfonów, to już nie wiemy co robić i o czym gadać.." Ogólnie, początkowo chciałem ocenić ten film na 3, jako "Słaby", ale za godne aktorstwo, uroczej Alice Eve, Chrisa Evansa no i wspaniałego Johna Culluma, którego pamiętam, jeszcze z "Przystanku Alaska".. to ostatecznie oceniłem ten film na 6 gwiazdek, ale nie przyznam się, że na końcu płakałem.