Pierwsza połowa filmu - rewelacyjna. Trzyma w napięciu, zapowiada tajemnicę, zaciekawia... Druga połowa - banalna, stereotypowa i przewidywalna. Wręcz głupia. Szkoda.
Zgadzam się - na początku byłem zaskoczony tak dobrym filmem z Nicolasem Cage'm. Niestety to był film z haczykiem -
Od pewnego momentu wszystko się zepsuło. Ktoś wyłączył przycisk "logika", przestawiając go na "głupota". Naprawdę kończyłem film zażenowany jego poziomem. Podsumowując - nie polecam.
Druga połowa byłaby przewidywalna gdyby Cage migdalił się z tą mamuśką, uratował całą ludzkość albo z pomocą obcych cała rodzinka odleciała by w siną dal :D Szczerze, tego się spodziwałam.
Zasadniczo w moim odczuciu film udany,lecz rażą błędy w scenariuszu,najbardziej chyba ten z tą matką spotkaną przez Cage'a:
-Przy pierwszym rendenzvous nie chce słuchać głownego bohatera nawijającego o datach katastrof,ale dopiero po zdarzeniach w metrze nagle sobie przypomina,że istotnie,jej matka często mówiła coś o liczbach,przemycając apokaliptyczne treści
-Zaczyna wierzyć w to wszystko,ale później odrzuca Johna,który chce szukać współrzędnych na drzwiach (autorstwa jej matki jasnowidzki)
-Bierze dzieciaki do auta i jeździ tędy i owędy mając na uwadze to,że ostrzą sobie na nich zęby ci kosmici/anioły spotkani przez nich kilkanaście godzin wcześniej. Ponadto ich nie pilnuje na stacji benzynowej,a co było potem to wszyscy wiedzą
Tego filmu nie ratuje nawet efektowna katastrofa lotnicza, oczywiście kartka wpada w ręce amerykańskiego dziecka, a potem amerykańskiego ( zbieg okoliczności zapewne ) astrofizyka LOL, do tego babka która wygląda jak wnuczka, matka która wygląda jak matka, nawet pieprzyk na twarzy nie zniknął takie to cudowne amerykańskie podobieństwo, kosmici w tym wypadku wydają się najbardziej realni a do tego rola matki i córki/wnuczki zarówno Rosie Byrne jak i Lara Robinson mają od pierwszej minuty gry w tym filmie miny jakby miały wrodzoną depresję, nie wiem może i Lara dziś się uśmiecha ale ta cała Rosie....jprdl przecież ją mieć za partnerkę to człowiek od dzień dobry po dobranoc ma ochotę rzucić się pod pociąg, mam wrażenie że ona jest nieszczęśliwa od dnia narodzin.
Cała ta "zapowiedź" (50-letnia wieloetapowa wieloelementowa akcja) była tylko po to, żeby ojciec oddał bez problemów synka smutnym wysokim panom. Hmm.
Cała reszta nie miała znaczenia. Przepowiednia leżała w ziemi, katastrofy się zdarzały, niczemu nie udało się zapobiec, kto miał zginąć, zginął, niczego nie uratowano, wręcz były straty: Lucinda. "Opętanie" Lucindy sprawiło, że była smutna, aspołeczna, nawet gdy założyła rodzinę, to mąż z córką z nią nie mogli żyć, zaćpała się i przedwcześnie umarła. Szkoda jej. Żeby chociaż umarła po coś, ale tutaj - po co? Kosmici i tak wzięliby dziecko sąsiada, o jej wnuczce (której na Ziemi i tak już nie miał kto zatrzymać ) nie wspominając.
Film ogólnie - jak rozrywka na wieczór - mi się podobał, tylko wolałabym, żeby akcja miała jakiś sens.
Tak, nie ma pomysłu na fabułę, to wrzucamy kosmitów. Niby przyjaznych, ale okrutnych, rozdzielają rodziców z dziećmi.
Obejrzałem po latach ponownie. Zgadzam się, że początek świetny dramaturgicznie. Potem też można to było lepiej opowiedzieć, ale zaczęły irytować zachowania bohaterów.
Kolega Johna z MIT zachowuje się nieracjonalnie w obliczu faktów. W końcu gdy ginie 81 osób przyznaje, że coś w tym jest, ale gdy John wspomina o dwóch kolejnych datach, które nadchodzą, to nagle znowu dominuje sceptycyzm. Kolega Johna nawet nie wykazuje minimalnej ciekawości by podrążyć temat tych dwóch kolejnych dat. Niesamowicie nienaturalne, nieinstynktowne, dla widza irytujące. I te zachowanie irytujące zaczęły się mnożyć.
Potem córka Lucindy przy kawie reaguje wręcz absurdalnie, gdy John pokazuje list jej matki sprzed 50 lat. Normalny człowiek byłby podekscytowany, wyraźnie zaciekawiony, na pewno nie zareagowałby tak idiotycznie. Można było Johna wziąć za świra, ale nie tak bez jakichkolwiek pytań. Można było mieć traumę związaną z matką, uznając, że była psychicznie chora, ale to nadal nie tłumaczy takiej reakcji, bo John przedstawił się uczciwie, pokazał dokument z MIT, pokazał list sprzed 50 lat, zatem był obudowany jakimiś "dowodami". A tu nie było żadnych pytań, tylko ucieczka.
Sam pomysł naprawdę dobry, szkoda tylko, że scenarzysta wprowadzał tu elementy niedorzeczne. Gdyby to dopracowano, popracowano nad końcówką, to mógłby to być film nawet na poziomie 8/10.