Największą zaleta filmu jest to, iż udowadnia, że „fabryka snów” może w ogóle wyprodukować równie zły, koszmarny, „zatruty” sen. Zadziwiająco dobrze zrealizowany, ekscytujący momentami film. Strona wizualna i oprawa muzyczna bez zarzutu. Bez scenograficznych i scenariuszowych dróg na skróty typowych dla hollywoodzkiego mainstream`u. Oczywiście jako biografia ostatnich lat życia markiza de Sade trąci tandetą i mimo wszystko polityczną, porewolucyjną poprawnością, ale pytania o źródła ciemnej strony człowieczej duszy, o role sztuki jako w kształtowaniu tej duszy, o granice wolności artysty, o koherentność pojęć Bóg-szatan z pojęciami dobro-zło brzmią ciekawie. Nie wiadomo na ile odpowiedzi, jakie padają są efektem starań scenarzystów, a na ile sumą plusów i minusów gry aktorskiej. Bo o ile znakomity Rush (pełny blask) broni postaci markiza nadając jej rys tragiczny, o tyle Winslet (zbyt rozwazna, zbyt romantyczna) i Caine (zbyt spokojny Amerykanin) schodzą chyba poniżej swojego normalnego poziomu.