Po tym filmie czuje jakiś niedosyt. W sumie mogę mu dać jakieś 6,5/7 ale tylko ze względu na sentyment do Pacino, który jest moim ulubionym aktorem i wg mnie najlepszym w dotychczasowej historii kina ale to tylko moje zdanie, rzecz gustu. Ważniejsze jest raczej co w tym filmie robili Pacino i De Niro? Wielkie, oczekiwane od czasów Gorączki, spotkanie tych dwóch panów na ekranie i co? I nic. Niestety. Wyglądali jakby męczyli się w tych rolach. Nie mieli wiele do zagrania. Reżyser chyba nie miał pomysłu jak wydobyć z nich cały potencjał. Z żalem to mówię, ale ci panowie chyba się "skończyli". Mam wielką nadzieję że się mylę. Kto wie, może już niedługo przypomną o sobie w wielkim stylu ale jak na razie się na to nie zapowiada. Owszem trafiają się im sympatyczne role tak jak De Niro w Gwiezdnym pyle czy Pacino w Simone. Ale czy tylko tego oczekujemy od aktorów na takim poziomie? Czy w hollywood nikt już nie ma jaj żeby nakręcić film na miarę Ojca chrzestnego, Gorączki, Taksówkarza, Człowieka z blizną czy Życia Carlita? Wiem że to już klasyka i ciężko zbliżyć się do tego poziomu. Ale tym panom doradził bym przemyśleć branie ról w takich filmach jak Zawodowcy, 88 minut, Rocky i łoś superktoś czy Poznaj moich rodziców. Nie wiem, po prostu szkoda patrzeć jak 2 największe legendy kina grają w takich filmach