"Taking Woodstock" nie wyszedł nawet sentymentalny, po prostu bezbarwny.
Ang Lee rozsypuje puzzle, z których nic nie wynika. Są kolorowi hipisi i
weterani wojny wietnamskiej ze swoimi traumami, Żydzi i młodzi
nacjonaliści, geje i transwestyci (świetny Liev Schreiber jako Vilma),
małomiasteczkowa społeczność ze swoimi przywarami, wrogością wobec nowego i
kilkoma sympatycznymi staruszkami; są policjanci z kwiatkami w hełmach,
jest i awangardowa grupa teatralna żyjąca w stodole państwa Teichberg,
znajdzie się i miejsce dla włoskiej mafii. W końcu jest i rok 1969 z
lądowaniem na księżycu i zamieszkami w pubie Stonewall w Nowym Jorku.
Krótko mówiąc, kulminacja gorących lat sześćdziesiątych. Lee stylizuje
zdjęcia na filmy z tego okresu, bawi się ówczesną konwencją, często dzieląc
na kilka części ekran. 4/10