Nie wiem. Może tytuł tego filmu jednak nie jest zbyt zachęcający. Jak chodziłem do liceum wydawało mi się, że Woodstock coś znaczy. Te wyświechtane wolnościowe słowa, dzieci kwiaty, wietnam w tle, dostępne ogólnie narkotyki. Wszystko to czyniło z tego festiwalu coś kultowego. Chyba czasy się zmieniają i dzisiejsza młodzież już bardziej kojarzy festiwal z tym Owsiakowym i niezbyt jest zainteresowana przeszłością. Może Lee swój film powinien nazwać "Zmierzch Woodstock" i ktoś go zauważy. Szkoda, bo reżyser nakręcił naprawdę sympatyczny obraz. Jest tu dużo z klimatu festiwalu, nawet unikając bezpośredniego pokazywania koncertów, gwiazd, wszystkiego tego, co wydawałoby się jest oczywiste. Mimo tego wciąż odczuwalny jest duch epoki i w niektórych scenach znakomite wyczucie i poetyka. Scena w której bohater dociera na polanę, która zmienia się w ocean pozostaje w pamięci na dłużej. Pozostają w niej również urocze i dopracowane kreacje aktorskie, na czele z rodzicami bohatera. Myślę, że gdyby tylko ktoś dał szansę filmowi na pewno nie straciłby dwóch godzin. Uważam też, że jest to dobry film na wspólny wieloosobowy wypad do kina. W moim przypadku była pusta sala.
Dzisiejsza młodzież kojarzy festiwal z tym Owsiakowym... chyba tylko polska młodzież. Poza naszym podwórkiem o Owsiaku nikt nie słyszał a Woodstock kojarzy się właśnie z tym czym powinien. Myślę, że reżyserowi na miarę Anga Lee lata koło nosa czy ktoś dostrzeże jego film właśnie w Polsce, pamiętaj że jest to film na skalę światową. Pusta sala w kinie? Źle Ci? :) Właśnie dlatego lubię chodzić na niszowe produkcje - bo wiem, że nie zbierze się tam zgraja pseudokinomanów obładowanych popcornem!
Masz rację, że powinienem globalniej podejść do tematu, jak również masz rację, że Lee to lata;) Chodzi mi o nasze podwórko. Zależy mi w pewnym stopniu o widownię, gdyż fajnie mieć szeroki repertuar filmowy, gdy chcę iść do kina. Ostatnio czytałem na konkurencyjnym serwisie, że mniej różnorodnych filmów będzie wprowadzonych do kin, gdyż z reguły przynoszą straty - nawet taka obsypana nagrodami z dużą szansą na Oscara "Biała wstążka", czy zeszłoroczne festiwalowe hity - "Milk", "Frost Nixon". Tego drugiego wówczas nawet w kinie sam nie obejrzałem, bo - nie mając akurat czasu - wydawało mi się, że jeszcze to nadrobię w następnych tygodniach projekcji. zszedł jednak szybko z ekranu. Także podsumowując film Lee akurat za specjalnie ani niszowy, ani ambitny nie jest. W sam raz na wyjście do kina, a jednak zaliczając komercyjną klapę pewnie dystrybutor zapamięta to sobie i ciężko będzie o coś w tym charakterze zobaczyć. Jest już kilka takich produkcji, które mogłyby spokojnie trafić do kin i np. ja zupełnie indywidualnie dostrzegam ich potencjał, a pewnie trafią, o ile w ogóle to na dvd. Ja zaś lubię filmy i lubię również oglądać je w kinach. Natomiast produkcje najczęściej wprowadzane średnio mnie kręcą - wyjątkami może jest ten Tarantino, czy Almodovar. Napisałbym Jarmush, ale wciąż niepewnie czekam na premierę. Co do klimatu jedne na jeden z ekranem. Oczywiście można powiedzieć, że to plus.