(...) Puenta ciskana z ekranu jest prosta, ale wymowna i przyklaśnie jej niejeden czwartoklasista: bądź freakiem, nie ma w tym nic złego. „Zegar czarnoksiężnika” powstał nie tylko, by napełnić portfele producentów, ale też ku pochwale inności − Cate Blanchett nie bez powodu wygłasza w nim, że „szczypta dziwności ożywi umysł i kości”. Australijska aktorka ma do zagrania najciekawszą postać: staje się wewnętrznie złamaną, skrzywdzoną przez los kobietą, której nawet magia nie przywróci utraconej lata temu córki. Rola Blacka w ogóle nie jest dramatyczna, dodatkowo prawie nie różni się od jego występu w podobnej gatunkowo „Gęsiej skórce” (2015).
Pełna recenzja: #hisnameisdeath