Polacy nie gęsi, swojego Altmana mają.
Od pierwszych minut widać, że Borowski ma spore ambicje. Raz błyska mozaikową konstrukcją filmu, z której u nas bodajże jeszcze nikt nie korzystał, dwa, ładnie (choć nieco przesadnie – można było zrezygnować z licznych najazdów kamery na rejestrację „DOE”) chce nadać swej historii miano uniwersalizmu, trzy, nakręcił po prostu ładny dramat, w którym nie zabiega o sztuczne współczucie (bo ja się tu okazuje, te może okazać się zwodnicze).
Jedyne co może rozczarować to brak porządnego bodźca, katalizatora całej tej historii. W przeciwieństwie do innych altmanowskich naśladowców nie ma tu żadnego wydarzenia, które zespoliłoby całą historię. Mamy więc wątki wyskakujące znienacka, miejscami wręcz od niechcenia, które jakoś specjalnie nie intrygują. Co prawda koniec końców układa się to wszystko bardzo ładnie, to ma się jednak wrażenie, że dało by się wycisnąć z tego nieco więcej.
Ale pretensji nie mam. Porządne kino.
Moja ocena - 7/10