Super ujęcia, fajny klimat, Steve jak zwykle w formie i wraz z resztą aktorów dają radę, choć ich zachowania i mimika zbyt teatralne (ale wtedy tak się zachowywano na filmach).
Połowa filmu za długa ale w sumie ciekawa. Rośnie nadzieja na dobre, może i epickie zakończenie. W końcu akcja nabiera tempa przy bitwie, a widz zastanawia się jak się to skończy. Może smutno, może tragicznie? Może, ale chyba będzie to wielkie kino. Docierają do misjonarzy. Myślałem, że wszyscy będą uciekać w stronę statku, a Chińczycy będą deptać im po piętach. Że tam nad brzegiem ich dopadną. Kto zwycięży? Może on dostanie, nie przeżyje, ale wpadnie ostatkiem sił w jej ręce albo chociaż się spotkają wzrokiem. No jednak nie - taki jakby mało melodramat. Film dla facetów. Więc staje do walki, by zapewnić bezpieczny powrót reszcie. Szlachetne. Finał nierównej batalii wydaje się oczywisty - resztki nadziei prysły. Takie jest życie. Tylko czemu pokazano to tak nagle? A raczej czemu tak bez emocji, uczuć. Nic! Surowość i toporność przebija przez ten film, ale na końcu to już przesadzili.