Ja uważam wręcz przeciwnie. Wiadomo, że zawsze książka będzie o wiele obszerniejsza niż film, ale byłem trochę rozczarowany tym, że film jest bardzo długi, a nie wiele poruszono w nim wątków pobocznych, ale bardzo istotnych i po prostu fajnych, które były opisane w książce. Choćby zupełny brak wątku Wysockiego, a szkoda, bo te fragmenty książki podobały mi się.
Odnośnie roznic, to w książce Moryc był kawał skur***. Ciężko było sympatyzować z tą postacią, najbardziej natomiast spodobał mi się ksiązkowy Maks. W filmie Welt jest naprawdę przyjemny w odbiorze i nie taki bydlak jak u Reymonta. Poza tym ta postać nadrabia złe strony, znakomitą grą W. Pszoniaka.
Film rewelacyjny, ale książka to arcydzieło, a zwłaszcza TOM II