Koreański oryginał został przerobiony w typowo bollywoodzko-jarmarczny sposób. Główną rolę odgrywa zniewieściały pucułowaty, szczerzący w szerokim uśmiechu białe zęby, goguś z kolczykiem w uchu, koralikami na szyi, na domiar złego zarośnięty jak bezdomny. To tak jakby w "Życiu Carlita" zamiast Ala Pacino zagrał John Candy.
Świetnie napisana fabuła oryginału została niepotrzebnie zmieniona. Żeby nie spoilerować, wspomnę jedynie o postaci gołębiarki, której w pierwowzorze nie ma. Miała tutaj być impulsem do metamorfozy głównego bohatera, ale wyszło to mało przekonywająco i zmieniło rasowe kino gangsterskie w melodramatyczną opowiastkę z kiepskimi strzelaninami i słabymi walkami.
Na deser oczywiście taneczno-śpiewana wstawka w trakcie filmu i na napisach oraz obowiązkowo dwa-trzy kolaże romantycznych ujęć pokazane na tle hinduskiej muzyki.
Odsyłam do oryginału.