wielowiedy, wielowiedy. astronautyka lunarna pani maji deren. znowu śnialnie, śnialnie, śnialnie. kinematograficzne śnialnie, opiumowe śnialnie, wszędzie śnialnie, śnialnie, śnialnie. prawie trzy godziny bite, bez wody, bez kanapek, weź wysiedź. na szczęście zawsze można powiedzieć, że do kina nie chodzi się po to, ażeby nań wybrzydzać, ale mu się poddać, na szczęście. może faktycznie było wracać tam na chatę tym dziewiętnasta zero osiem, ale nie. teraz muszę czekać na ten czwarta zero dziewięć, dziękuję. opłacało się. korzystając z okazji pragnę gorąco pozdrowić wszystkich pielgrzymów wrocławia z wrocławia i okolic. fajny macie dworzec i autobusy zapachowe. nawet tabliczka upamiętniająca śmierć zbigniewa cybulskiego na peronie pomiędzy peronami drugim a czwartym jest. o, idzie jakiś facet. on mi oddaje kalendarz, ja mu oddaję zegarek. pierdnięcie to jedyna odpowiedź na pytanie czego nie da się odzyskać po utracie. wierzcie albo nie, ale to ciągle jest o filmie. ale taką jednoujęciówkę machnąć jak na czwartym segmencie w przedostatnim śnie to yaye be. tam od nam też czas ucieka jak przez palce a niepostrzeżenie po odbezpieczcie cumę i dalej. a potem, kiedy już byliśmy razem, odwinęliśmy żagle i polecieliśmy w bezkres. wzeszło słońce. nigdy nie wróciliśmy już do siebie. było godnie.