I CO Z TEGO? Nawet twardziele ocierają ukratkiem wstydliwą łzę wzruszenia. I to za każdym razem kiedy go oglądają. No i J. Bińczycki. Zawsze mam problem z odpowiedzią na pytanie. Czy on w ogóle gra? Nie wygląda na to by się jakoś nadmiernie wysilał. Ot, po prostu JEST i wypełnia sobą cały ekran. Ba! Ten film to jego mistrzowski koncert Pana Jerzego. Jak A. Paganini był ponoć w stanie grać na jednej strunie swoich skrzypiec, tak On potrafił zagrać tę rolę stosując minimale środki aktorskie!
Odpoczywaj w pokoju Panie Jerzy!