Kiedy oglądałam "12 Years a Slave" był już okrzyknięty arcydziełem i takiego się spodziewałam.
Każdego roku produkowany jest film, którego wstyd nie znać i wstyd nie podziwiać (Bo zachwyca, jak
może nie zachwycać, skoro Steve McQueen wielkim poetą był) żeby nie obnażyć swojego
niedouczenia i braku wrażliwości.
Być może "Zniewolony" to naprawdę dobry film ale dla mnie nie ma w nim magii kina. Być może
nakręcono go zbyt późno - wyobraźcie sobie Humpreya Boggarta w roli Edwina Eppsa. Dla mnie
"Zniewolony" to pomyłka. Rozpatrywanie tego filmu w kontekście socjologicznym mnie bawi.
"Amerykanie w końcu są gotowi otwarcie rozmawiać o swojej największej skazie z kart historii." - a
może po prostu ktoś miał pieniądze?
""Amerykanie w końcu są gotowi otwarcie rozmawiać o swojej największej skazie z kart historii." - a
może po prostu ktoś miał pieniądze?"
Nie bez znaczenia jest chyba fakt, że to film w (bardzo) dużej mierze brytyjski. Przeca reżyser i większość aktorów grających ważne role to Brytole. Jedyną Amerykanką mającą w miarę dużą rolę jest Paulson. Być może wciąż taki film samodzielnie w USA powstać nie może...