... niewykluczone, że pisałby o niewolnictwie. Bo w "Zniewolonym", opartym przecież o autentyczne przeżycia Solomona Northupa, można dopatrzeć się pewnych podobieństw do legendarnego "Procesu". Główny bohater, zwykły człowiek, pewnego dnia bezpardonowo traci jedną z najważniejszych rzeczy - swoją wolność, a do tego musi wyprzeć się swojej tożsamości, stając się więźniem-niewolnikiem, kimś, kim wcześniej nie był. I tłumaczenia co do pomyłki nie pomogą, a mogą nawet zaszkodzić. Widać też inną analogię - tym razem do polskiego filmu, "Przesłuchania" z Krystyną Jandą, gdzie jednostka nie znaczy nic w starciu z brutalną machiną systemu, zaś jakiekolwiek próby dyskusji z postawionymi wyżej są z góry skazane na porażkę.
Jednak "Zniewolony" to nie tylko film o problemie niewolnictwa czy rasizmu, ale próba przedstawienia dylematów, z jakimi musieli się zmierzyć ludzie uwięzieni w tym systemie. Lepsza pokorna i bolesna egzystencja czy śmierć po walce o uwolnienie? Współpraca z "właścicielem" czy stawianie oporu? Czy warto płakać nad tym co utracone, czy zapomnieć o tym co było i z zaciśniętymi zębami mieć nadzieję na lepsze jutro? Główny bohater wybrał drogę dla niego najlepszą, choć inni nie mieli tyle szczęścia. Ale kruchość szczęścia, które można utracić w mgnieniu oka to kolejny, ogólnoludzki wymiar tej opowieści. bo choć film kończy się happy endem, to jest to happy end gorzki i bolesny, śmiech przez łzy.