Felieton

Ekstrafaceci

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Ekstrafaceci-134396
Ekstrafaceci
Jakub Socha przygląda się bohaterom dwóch bliźniaczych seriali – "Na cały głos"Russellem Crowe'em grającym wieloletniego szefa stacji Fox News oraz dokumentalnemu "Pionierowi"Jesúsie Gilu, hiszpańskiej gwieździe sportu i polityki.  

Alies szuka ludzi o wyrazistych, antyestablishmentowych poglądach, nie dba o prawdę, wierzy w siłę powtórzenia – nawet najbardziej absurdalne oskarżenia, powtórzone setki razy na antenie, nagle stają się realne. Początkowo jeszcze pojawiają się głosy niezadowolenia, gdy stacja zaczyna jednak zarabiać pieniądze i rosną jej słupki oglądalności, krytycy milkną. A Alies zaczyna się rozkoszować władzą – siedzi w swoim gabinecie, zajada ciastka i knuje. W przerwach podgląda swoich współpracowników przez zainstalowany w całym budynku system kamer i molestuje swoje pracownice, co jest tajemnicą poliszynela, ale wszyscy boją się cokolwiek powiedzieć. Oto kolejny pan i władca – wielki, spocony mastodont. Kreujący go Russell Crowe, odpowiednio poszerzony i ucharakteryzowany, bawi się powierzoną mu rolą żarłocznego faceta, trochę demona, trochę kabotyna. Tworzy postać idealnie wpasowującą się w zbiór portretowanych przez filmowców drapieżników, których naturalnym środowiskiem jest styk polityki i biznesu. Wystarczy przywołać "Witajcie w Nowym Jorku" Ferrary, inspirowane skandalem Dominique'a Strauss-Kahna, czy film "Vice" z Christianem Bale'em w roli Dicka Cheneya. I gdy przez chwilę myślisz, że te fantazje na temat samców alfa są może większe niż życie, na scenę wkracza Jesús Gil, bohater serialu dokumentalnego "Pionier", który premierę miał praktycznie w tym samym momencie co "Na cały głos".

Gil szybko rzucił edukację, chwilę później już robił biznes – wsypywał trociny w skrzynie biegów sprzedawanych przez niego zdezelowanych ciężarówek, żeby przy zmianie biegów nie wydawały niepożądanych dźwięków. Następnie – tak jak Berlusconi – wziął się za budowanie mieszkań. Wykupił ziemię godzinę drogi od Madrytu i zbudował tam osiedle, budował z prefabrykatów, po kosztach. Wisienką na torcie jego inwestycji miała być wypasiona restauracja – wybudowana równie nieudolnie jak reszta budynków – która zawaliła się w dniu otwarcia, grzebiąc dziesiątki ludzi. Gil trafił do więzienia, ale się tym nie załamał, zresztą nie siedział za długo. Chwilę po wyjściu był już w Marbelli, podupadłym mieście na południu Hiszpanii. Znowu zaczął budować. Gdy rada miasta zaczęła rzucać mu kłody po nogi, założył partię, nazwał ją GIL, i wystartował na burmistrza. Obiecując gruszki na wierzbie, wygrał wybory. Już nic nie stało mu na przeszkodzie. Nie bał się bombastycznych rozwiązań – wybudował wielki łuk z kamienia witający tych, którzy wjeżdżali do miasta. Zaczął ściągać do miasta gwiazdy estrady i sportowców, dzięki czemu poznał się z włodarzami Atletico Madryt. Pstryk i Gil zostaje prezesem klubu, pstryk i zawodnicy biegają z koszulkami reklamującymi Marbelle. Mając w rękach te dwie funkcje, bohater "Pioniera" buduje coraz więcej, sprowadza do klubu coraz lepszych zawodników – klub zaczyna wreszcie wygrywać, kibice wychwalają go pod niebiosa, podobnie jak mieszkańcy miasta, którego jest burmistrzem – równocześnie zaczyna traktować konta dwóch podmiotów, którymi zarządza, jako własne. I nikomu to nie przeszkadza.

"Pionier"
Ci, którzy go znali, mówią, że był idealnie skrojony pod telewizję lat 90. – wiedział, jak ją wykorzystywać. Żeby przyciągnąć widzów, zakładał kąpielówki i wchodził do basenu pełnego pięknych, młodych dziewczyn w bikini – stamtąd snuł swoją opowieść, mikrofon miał przywieszony bezpośrednio do złotego łańcucha, z którym się nie rozstawał. Wyglądał jak byk – ubrania w rozmiarze XXL, koszula rozpięta na obficie owłosionej klacie. Otaczał się tylko drogimi rzeczami, hodował konie, uwielbiał boks. Człowiek jedyny w swoim rodzaju, mówił o sobie, że jest ekstrafacetem, stuprocentowym mężczyzną. Tak naprawdę nie wiadomo, kim był. Wspominający go ludzie dzielą się na dwa, przeciwstawne obozy. Jedni mówią, że całe życie walczył z korupcją, inni – że, jak żyją, nie widzieli większego złodzieja. Jedni – że chciał dobrze dla miasta i klubu, inni – że prawie je zatopił. Jakiś mieszkaniec Marbelli, lokalny Sokrates, stwierdza otwarcie, i prawdopodobnie trafia w sedno: kradł, ale nam też pozwalał zarobić.

Nie zapominajmy jednak o igrzyskach – bez nich sukcesy Gila, który, podobnie jak Alies, wiedział, jak porozumiewać się z tymi grupami społecznymi, które czuły się pomiatane i zepchnięte na margines, byłyby mniejsze. Łaska ludu jednak na pstrym koniu jeździ. Dokumentalne kroniki pokazują, jak tłum, który jeszcze przed chwilą dałby się za niego pokroić, wykrzykuje skierowane ku niemu inwektywy. Zapytany chwilę przed śmiercią Gil, co chciałby, żeby wypisano mu na nagrobku, mówi z goryczą: tu leży głupiec, który myślał, że coś zmieni. Wydaje się, że oceniał się za surowo – na pewno sporo zmienił. Ale raczej na gorsze.