"Chcieliśmy, by film niósł jakieś głębsze przesłanie" - o filmie "Show" opowiada odtwórca jednej z głównych ról, Cezary Pazura

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22Chcieli%C5%9Bmy%2C+by+film+ni%C3%B3s%C5%82+jakie%C5%9B+g%C5%82%C4%99bsze+przes%C5%82anie%22+-+o+filmie+%22Show%22+opowiada+odtw%C3%B3rca+jednej+z+g%C5%82%C3%B3wnych+r%C3%B3l%2C+Cezary+Pazura-15580
FilmWeb: W filmie "Show" wciela się Pan w postać Czarka. Zawsze u Macieja Ślesickiego gra Pan Czarka. Czy oznacza to, że jest to wciąż ta sama postać, która jedynie ewoluuje?
Cezary Pazura: No nie, w "13 posterunku" nazywam się Cezary Cezary, więc jest to trochę inna osoba. Ale rzeczywiście te postacie mają dużo cech wspólnych. W przypadku "Show" to, że bohater ma tak na imię, było dla mnie kluczem od Maćka, podpowiedzią, jakby się Cezary, tudzież Czarek zachował, gdyby musiał się znaleźć w domu Wielkiej Siostry. Myślę, że postępowałby tak jak Jack Nicholson w "Locie nad kukułczym gniazdem" - wydawałoby mu się, że wszystkich robi w konia, że sobie będzie dobrze, wygodnie żył aż go wypuszczą. Ale okazuje się, że jest inaczej, że jest tylko narzędziem w rękach kogoś innego. Taki tym razem jest mój bohater.

FilmWeb: Co mógłby Pan więcej o nim powiedzieć? W materiałach prasowych mamy bardzo nietypowy opis: "Czarek - drobny oszust i fałszywy uzdrowiciel, znalazł się w poważnych kłopotach. Musi uciekać przed zemstą mafii...".
Cezary Pazura: Musiał istnieć jakiś pretekst do tego, by Czarek mógł się znaleźć w tym domu, więc Maciek wymyślił, że ma kłopoty w tzw. życiu zewnętrznym. I paradoksalnie chowa się tam, gdzie go najbardziej widać. Ma to jakieś oparcie w rzeczywistości, bo faktycznie był taki człowiek w "Big Brotherze", poszukiwany listem gończym, który schował się właśnie w telewizji. Uważaliśmy to za ciekawy wątek komediowy. A być uzdrowicielem to dawać ludziom nadzieję, to nie jest nic złego, to jest placebo, jak mówi mój bohater. Najważniejsze to uwierzyć w lekarstwo, wtedy można się szybko uzdrowić. I tu z kolei rodzi się następny paradoks, bo lekarstwem dla wielu ludzi jest telewizja. Jest lekarstwem na samotność, nudę, brak towarzystwa. Coraz mniej potrzebujemy innych ludzi do dyskusji, częściej włączamy odbiornik. Nie na darmo urządzenie to nosi nazwę odbiornik, bo my cały czas odbieramy z telewizji wszystko co nam serwują. A nie wszystko jest dla nas zdrowe.
Ale wracając do Czarka... W "Show" ten drobny oszust trafia na oszustów większych, dysponujących kamerami i przekazem satelitarnym. To jest bitwa dwóch światów. Jednym jest świat wrażliwego w sumie człowieka, nie szkodzi, że oszusta. Przecież nikt z nas nie jest do końca krystalicznie czysty, jak dowodzą chociażby nasze ostatnie wydarzenia w kraju. Żyjemy jednak w świecie pewnego relatywizmu. Generalnie wydaje nam się, że wszystko możemy zrobić, na każdy temat się wypowiedzieć obiektywnie, ale kto tę prawdę ocenia i gdzie ona jest? Prawo jest kulawe, telewizja kłamie itd. I wszyscy się zastanawiają czy to jest reality bez realizmu, czy to jest tylko show. Stąd wziął się tytuł. To jest film, który powstał, bo trzeba było pokazać stosunek nas, artystów, do zjawisk, które ludzi zajmują. Wydaje się mnóstwo publikacji na ten temat a miliony ludzi wciąż siadają przed odbiornikami. Czy to jest tylko podglądanie innych? Czy może i uczestnicy i widzowie są indoktrynowani przez właścicieli stacji? Absolutnie nie robiliśmy tego filmu po to, by coś ośmieszyć czy zdewaluować. Ja jestem w tym przypadku bardzo demokratycznie nastawiony i uważam, że jeśli jest jakiś program w telewizji, to niech sobie będzie. Nasza skądinąd wolność polega na tym, że możemy przełączyć na inny kanał tematyczny albo w ogóle wyłączyć telewizor i wziąć do ręki książkę.

FilmWeb: Popularność reality show wcale nie maleje, a ich twórcy prześcigają się w coraz śmielszych pomysłach na scenariusze. W "Show" na planie takiego programu zostaje popełnione morderstwo. Czy Pana zdaniem taka sytuacja jest prawdopodobna?
Cezary PazuraCezary Pazura: To jest tylko hipoteza, ale jednak zastanawiające jest, do czego można się dalej posunąć w reality, żeby było jeszcze bardziej realne. Maciek wymyślił sytuację, w której na planie pojawia się trup. Zastanawialiśmy się co by było, gdyby tak się stało, jakby to podziałało na tych, co oglądają i na tych, którzy mieszkają w tym domu. Interesowało nas, jakby się zachowali, czy chcieliby przerwać nadawanie audycji i wracać do swoich rodzin, czy chcieliby zostać i nadal kontynuować grę, ryzykować swoim życiem, bo ktoś przecież rzeczywiście morduje. Wydało nam się to bardzo ciekawym problemem. Ale więcej nie mogę mówić, bo zdradzę puentę i zepsuję widzom zabawę opowiadając jak to się wszystko kończy i rozwija. Ale generalnie jest to film o manipulacji - nie tylko o tym, że telewizja manipuluje ludźmi, ale że oni sami sobą manipulują. Stosunki między bohaterami w domu są bardzo interesujące, jest tam nawet wątek miłosny, bo Cezary się zakochuje, z wzajemnością zresztą.

FilmWeb: Jak skomentuje Pan słowa Macieja Ślesickiego, który o współpracy z Panem wyraził się słowami: "Obaj z Czarkiem dotąd uprawialiśmy radosną zabawę w kino, ale mamy już pierwsze siwe włosy i chyba dojrzeliśmy do tego, żeby do zabawy dodać nutkę powagi".
Cezary Pazura: Zgadzam się z tym, szczególnie, jeśli chodzi o te siwe włosy (śmiech). Ale faktycznie, dodaliśmy troszkę powagi. Chcieliśmy, by film niósł jakieś głębsze przesłanie. Poza tym moja rola jest troszkę inna, mogłem zagrać poważnie w pewnych momentach, oczywiście na tyle poważnie, na ile potrafię. To jest pewna zmiana w moich dokonaniach, bo nie można się cały czas wygłupiać. Poza tym, jak już człowiek ma zdanie na jakiś temat, to powinien wypowiadać je głośno, wyraźnie, z przekonaniem. A to zdanie jest czasem poważne. Więc my też całkiem serio... zastanawiamy się nad następnymi projektami.

FilmWeb: Czego jest więcej w "Show" - suspensu, thrillera czy jednak komedii?
Cezary Pazura: W tym filmie jest wszystko. W kinie światowym odchodzi się zresztą od tego, by film definiować jednym słowem, jako melodramat, thriller czy komedię. I tak jak we wszystkich filmach Maćka, mamy tu pomieszanie różnych gatunków. Można się więc tu dopatrzyć różnych elementów. Zaczyna się komediowo, a później film momentami aż wbija w fotel. Bo takie powinno być kino, powinno być zaskakujące, iskrzące się różnorodnością, dobrym aktorstwem, zwrotami akcji, ostrym tempem, błyskotliwymi dialogami. "Show" ma wszystkie te walory i to jest właśnie w nim najlepsze. Widz nie wie, czego do końca może się spodziewać, czym go zaskoczą bohaterowie i reżyser.

FilmWeb: Jak się pracowało na planie?
Cezary Pazura: Ciężko. Jak widzi Pani mam jeszcze blizny po kajdankach [aktor pokazuje poranione nadgarstki]. Film był ciężki w realizacji, chyba najcięższy w moim życiu, głównie fizycznie. Mieliśmy fatalne warunki pogodowe. Na Mazurach, gdzie kręciliśmy zdjęcia plenerowe, przeżywaliśmy prawdziwy koszmar. Miała być to jesień a spadł pierwszy śnieg i walczyliśmy z pogodą. Ale towarzysko było bardzo miło.

FilmWeb: Udzielając wywiadu przy okazji filmu "E=mc2", zdradził Pan, że chciałby pobawić się trochę reżyserią. Wtedy interesował się Pan ekranizacją powieści "Halo Wikta!" oraz reżyserią i produkcją serialu "Czego pragną mężczyźni, czyli seks w małym mieście". Czy coś wyszło z tych planów?
Cezary Pazura: Jeśli chodzi o "Halo Wikta!", to producenci zadzwonili do mnie i powiedzieli, że mają kogoś innego. A serial mam nadzieje będę robił, prowadzę właśnie rozmowy z jedną ze stacji telewizyjnych, konkretnie z Polsatem. Uważam, że scenariusz tego serialu jest wyjątkowy, na pewno mógłbym w nim zagrać, nie wiem czy reżyserować. Jak sam tytuł wskazuje, jest to taka męska wersja "Ally McBeal". Scenariusz jest przezabawny i, co najważniejsze, bardzo inteligentny, czego mi bardzo brakuje w wielu polskich sitcomach.

FilmWeb: A co z planami filmu "Sztos 2"?
Cezary Pazura: No na razie projekt umarł, nie ma pieniędzy na "Sztos 2" i czekamy, może coś się zmieni. Szkoda, że nie ma chętnych, by go sfinansować, bo to naprawdę ciekawa historia. Akcja rozgrywa się w czasie stanu wojennego, za przemyt bohaterów ściga policja, w dodatku pomagają oni Solidarności. Opowieść jest wielopłaszczyznowa i ogromnie zabawna.

FilmWeb: Czy poza "Show" coś się jeszcze ostatnio wydarzyło artystycznego w Pana życiu, albo w najbliższym czasie wydarzy?
Cezary Pazura: Tak, byłem producentem filmu "Nienasycenie" według Witkacego. Właściwie zrealizowała go moja spółka Sting, którą prowadzę wspólnie z Olafem Lubaszenko. Głównym producentem była nasza pani prezes, czyli moja żona. Film kręciliśmy na Litwie przez dwa miesiące. Po raz pierwszy robiliśmy film metodą laboratorium, polegającą na tym, że zgromadziliśmy aktorów w jednym miejscu, by nic ich nie odrywało od tego przedsięwzięcia. Film jest bowiem wyjątkowy, wymagał ogromnego skupienia i absolutnego oddania się roli. Nie mogło nas nic rozpraszać, a ciężko jest pracować w miejscu zamieszkania, gdzie trzeba wrócić do domu, wyprowadzić psa na spacer, sprawdzić czy gaz jest zakręcony itd. Było to trochę połączenie teatru z filmem. A jego wyjątkowość objawia się także w tym, że opowiadamy jest językiem Witkacego, przypominającym sposób w jaki malował, tworzył. Podporządkowana jest temu cała scenografia, wizualizacja filmu. Myślę, że jeśli chodzi o polskie kino, jest to absolutne novum. Obraz ten będzie dużym zaskoczeniem. To jest propozycja intelektualna dla młodych ludzi.
Ogólnie możemy zaobserwować odrodzenie literatury Gombrowicza, Bruno Schulza, Witkacego. Kiedy powiedziałem swoim znajomym z Londynu, że robimy Witkacego, okazało się, że wszyscy to czytali. Paradoksalnie w Polsce mniej znamy polską twórczość niż ludzie na świecie, którzy się po prostu literaturą interesują. Nawet w lekturach szkolnych nie było "Nienasycenia", bo nie mogło być, autor był "fe". A my chcemy udowodnić, że nie był "fe" tylko był bardzo mądry.

FilmWeb: W którymś z wywiadów wspomniał Pan, że przymierza się do wydania autobiografii...
Cezary Pazura: Zacząłem, nawet kupiłem dyktafon (śmiech). Stwierdziłem, że trzeba coś kiedyś napisać, bo tyle mi się w życiu rzeczy wydarzyło. Hanna Bakuła, której opowiadałem wyrywki z moich wspomnień powiedziała: "Dziecko, ty musisz spisać to wszystko". Odpowiedziałem, że nie umiem pisać, bo oprócz autografów nic już dawno nie pisałem, a listów też już się nie pisze tylko wysyła sms-y. Ale mnie zaraziła tym pomysłem, mówiąc: "Po prostu nagrywaj na dyktafon, a później ja ci dam człowieka, który to wszystko spisze". I jak już powiedziałem, kupiłem dyktafon w zeszłym roku. Nie mam kiedy nagrywać. Na razie mam jedno zdanie.

FilmWeb: Życzę więc, żeby było ich dużo więcej. Dziękuję za rozmowę.