"To historia uniwersalna, która może poruszyć każdego"

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22To+historia+uniwersalna%2C+kt%C3%B3ra+mo%C5%BCe+poruszy%C4%87+ka%C5%BCdego%22-15864
FilmWeb: Jak to się stało, że w ogóle zainteresował się Pan tym tematem? Olśniła Pana książka Joe Simpsona? A może sam uprawia Pan wspinaczkę i to był główny powód?
John Smithson: Książkę przeczytałem już dawno temu i choć zrobiła na mnie ogromne wrażenie wkrótce o niej zapomniałem. Jakieś trzy lata temu jeden z moich kolegów zasugerował, że może warto by było przenieść ją na ekran. Pomyślałem, że to świetny pomysł. Poświęciłem więc rok czasu na przygotowania produkcyjne i zabezpieczenie praw do ekranizacji. A gdy już zatrudniliśmy Kevina MacDonalda do reżyserowania, wiedziałem, że uda nam się to zrobić.
Co do wspinaczki... Nie uprawiam tego sportu, ale zawsze mi się podobał. A opowieści z nim związane ogromnie mnie interesowały. Po doświadczeniach przy pracy nad Czekając na Joe" rozumiem już co może pociągać ludzi we wspinaczce. Góry są po prostu cudowne.

FilmWeb: Dlaczego przez tak długie lata nie zekranizowano książki, choć podobno wielu filmowców (m.in. Werner Herzog i Tom Cruise) się nią interesowało?
John Smithson: Sądzę, że to po prostu trudna książka do przełożenia na filmowy język. Zdecydowanie większa jej część dotyczy przecież samotnej walki Joego i rzeczy, które kłębią się w jego głowie. Nie wyobrażam sobie zresztą za bardzo zrealizowania tej historii w formie filmu stricte fabularnego, a takie właśnie zabiegi czyniono przed nami. Znacznie prościej i w konsekwencji chyba ciekawiej było nakręcenie tego materiału jako paradokument, w którym Joe osobiście relacjonuje swoje przygody. Tak też uczyniliśmy.

FilmWeb: Ma Pan za sobą, tak jak i reżyser filmu, Kevin MacDonald, głównie dokumentalne doświadczenia. Czy wobec tego trudno Wam było kręcić dramatyzowane fragmenty "Czekając na Joe"?
John Smithson: Nie, to nie było aż takie trudne. Myślę zresztą, że taka dramaturgia, ufabularyzowanie choćby w małym stopniu opowieści o tym, co naprawdę się wydarzyło, dodaje filmowi prawdziwości, ożywia pokazywane wydarzenia. Według mnie to nie tylko przydatny ale wręcz obowiązkowy element każdego dobrego dokumentu.

FilmWeb: Jak wybierano aktorów do tych fabularyzowanych fragmentów? Trudno było znaleźć właściwe osoby do tego zadania?
John Smithson: Zatrudniliśmy bardzo dobrego specjalistę od castingu. Początkowo prowadziliśmy poszukiwania wśród alpinistów, licząc na to, że może paru z nich będzie miało jakieś zdolności aktorskie. Ale nikogo takiego nie udało nam się znaleźć. Więc spróbowaliśmy z drugiej strony i natrafiliśmy na dwóch utalentowanych młodych aktorów, którzy interesowali się wspinaczką. W związku z tym, że mieli oni doświadczenie raczej na sztucznych ściankach, wysłaliśmy ich na szkolenie w góry.

FilmWeb: Jak wyglądało kręcenie zdjęć w plenerach? Jak znosiła to ekipa? Były jakieś sceny szczególnie trudne do zrealizowania?
John Smithson: Było to bardzo wyczerpujące doświadczenie. We znaki dawała się wysokość i straszna pogoda. Ekipa zachowała jednak zimną krew. Wszyscy spisali się dzielnie, a trzeba tu nadmienić, że większość osób z technicznej obsługi nie była nigdy w górach, o wyższych szczytach nawet nie wspominając.
Zdecydowanie najtrudniejsze były zdjęcia kręcone w lodowych jaskiniach, głębokich szczelinach, które wyglądały naprawdę niebezpiecznie. To było ogromne wyzwanie.

FilmWeb: Jak to jest kręcić film z ludźmi, którzy są bohaterami opowiadanej historii?
Jak zachowywali się Joe i Simon z powrotem zabrani na teren zdarzeń sprzed lat? Trudno było namówić ich do tej podróży?
John Smithson: Wbrew pozorom Joe i Simon naprawdę nie mieli nic przeciwko temu by polecieć do Peru. Są twardzi a i myśleli pewnie, że po tak długim czasie nie zrobi to na nich aż tak wielkiego wrażenia. Tymczasem okazało się, że przeżyli to głęboko i wywołało to w nich emocje dużo większe, od tych, których się sami po sobie spodziewali.

FilmWeb: Nie baliście się jednak, że po 18 latach Wasi bohaterowie nie będą już tak emocjonalnie podchodzić do wydarzeń i opowiadać o nich w wystarczająco spontaniczny i interesujący sposób?
John Smithson: Nawet jeśli pojawiła się taka obawa, Joe i Simon szybko ją rozwiali. Oni wciąż pamiętają tamte dni i opowiadając o nich, przeżywają je tak silnie, jakby upłynęło nie prawie 20 lat ale co najwyżej kilka miesięcy.

FilmWeb: Jak bohaterowie przyjęli film? Podobał im się? Jaka była reakcja środowiska wspinaczy?
John Smithson: Joe jest wielkim fanem filmu. Bardzo mu się podobał i zapewniał nas, że znakomicie odwzorowuje jego autentyczne przygody. Przyjęliśmy to z wielką ulgą, bo jego zdanie było dla nas bardzo ważne. Co do Simona... On, ciągle jakoś obarczony poczuciem winy i dawną krytyką kolegów - wspinaczy, nie chciał się angażować w film bardziej, niż wymagały tego zdjęcia z jego udziałem. Po skończeniu produkcji po prostu zniknął z naszego życia i tak naprawdę nie wiemy, jakie jest jego zdanie.
Pokazaliśmy nasz film czołowym „gwiazdom" alpinizmu. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to najlepszy film o wspinaczce, jaki kiedykolwiek został nakręcony. Zresztą zdobył wiele nagród na festiwalach poświęconych tematyce górskiej.

FilmWeb: Czy trudno oprzeć się pokusie by w takim filmie jak ten nie koloryzować, nie ubarwiać wydarzeń?
John Smithson: Przy kręceniu dokumentu zawsze istnieje taka pokusa. Jednak w tym przypadku naprawdę nie było potrzeby ubarwiania wydarzeń, bo historia sama w sobie była niezwykle pasjonująca.

FilmWeb: Spotkałam się w kilku recenzjach ze stwierdzeniem, że momentami film jest aż za bardzo realistyczny, że mógłby się obyć bez pewnych szczegółów. Jaki jest Pana stosunek do takich zarzutów?
John Smithson: Nie przejmuję się nimi. Uważam, że nie ma nic złego w autentyzmie. Sądzę nawet, że opowiadając prawdziwą historię trzeba być tak realistycznym jak tylko się da. Przecież w tym filmie chodziło właśnie o to, by pokazać ból i cierpienie Joego. To stanowi o sile tego przekazu.

FilmWeb: Film fascynuje nawet tych ludzi, którzy z górami i wspinaczką nie mają nic wspólnego. Jak Pan myśli, w czym tkwi siła tej historii?
John Smithson: Sądzę, że w jej uniwersalnym charakterze. Film opowiada o przyjaźni, woli przetrwania, niepoddawaniu się niesprzyjającym okolicznościom. To bardzo ludzka historia, bliska nam wszystkim i chyba właśnie w tym tkwi jej siła.

FilmWeb: Film okazał się najbardziej kasowym dokumentem w historii kina brytyjskiego, zarobił na Wyspach więcej niż "Zabawy z bronią". Czy spodziewał się Pan takiego sukcesu?
John Smithson: Mieliśmy świadomość tego, że to mocna i niezwykle interesująca historia. Odbieraliśmy bardzo pozytywne opinie już podczas przedpremierowych pokazów. Ale o takim sukcesie nigdy nie marzyliśmy. Tym bardziej jesteśmy zachwyceni, że to pierwszy brytyjski dokument, który spotkał się z tak pozytywnym przyjęciem nie tylko w naszym kraju ale i na całym świecie.

FilmWeb: Może teraz trochę przyziemnych faktów. Jak długo powstawał film i ile kosztował?
John Smithson: W Peru spędziliśmy około 4 tygodni. Zdjęcia w Alpach zajęły nam 6 tygodni. Najdłużej trwała postrprodukcja, bo montaż wymagał od nas naprawdę wytężonej pracy. Myślę, że trwało to jakieś 5 miesięcy. W sumie budżet filmu wyniósł ok. 1,7 mln funtów.

FilmWeb: Co dalej? Ma Pan już na oku jakieś nowe projekty? Może tym razem będzie to fabuła?
John Smithson: Przymierzam się właśnie do pracy nad nowym projektem przygodowym. Będę realizował ten dokument wspólnie z Joe Simpsonem, bohaterem Czekając na Joe". Jestem także zaangażowany w bardzo ambitną produkcję fabularyzowanego dokumentu o Albercie Einsteinie. I przyznam, że coraz częściej mam ochotę zająć się w końcu fabułą. Może już niedługo nadarzy się ku temu okazja.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones