24. Warszawski Festiwal Filmowy - Dzień 5.

Filmweb /
https://www.filmweb.pl/news/24.+Warszawski+Festiwal+Filmowy+-+Dzie%C5%84+5.-46659
24. Warszawski Międzynarodowy Festiwal Filmowy właśnie dotarł do półmetka. Za nami jest już cała masa projekcji, spotkań z zaproszonymi twórcami i stres związany z koniecznością wybrania filmów, które warto zobaczyć. Na filmwebowej stronie festiwalu znajdziecie wszystkie niezbędne informacje, które pozwolą zorientować się wam, co warto zobaczyć, z co można zignorować. Zapraszamy do lektury, a potem do Multikina Złote Tarasy i Kinoteki na kolejna dawkę filmowych wrażeń.

Władza tłumu

"Mimowolnie" okazał się, zgodnie zresztą z katalogową zapowiedzią, jednym z najciekawszych filmów festiwalu. Obraz Rubena Östlunda składa się z zupełnie niepowiązanych ze sobą historii. Za ich pomocą reżyser przedstawia widzom dwie fundamentalne prawdy: 1) jak łatwo jest manipulować grupą/tłumem 2) tłum ma nad członkami grupy niezwykłą władzę.

Czy są to uczestnicy przyjęcia urodzinowego, którzy przekonują siebie nawzajem, że petarda, która uszkodziła twarz gospodarza nie wyrządziła mu poważniejszej krzywdy, czy też przyjaciele, którzy gwałt zamieniają w żart – za każdym razem moc grupy powala, mimowolnie doprowadzając do tragedii, a przynajmniej czyjejś (choćby potencjalnej) krzywdy.

Jednak "Mimowolnie" to coś więcej niż film, to także psychologiczny eksperyment i performance, którego aktorami i uczestnikami staje się widownia. Östlund nie tylko pokazuje wpływ grupy na jednostkę, lecz także sprawia, że widzowie poczują moc tłumu na własnej skórze. A czyni to w sposób najprostszy z możliwych - poprzez manipulację obrazem. Z łatwością przychodzi mu taka prezentacja poszczególnych scenek, byśmy uznali je za zabawne, za przejaw typowego skandynawskiego poczucia humoru. Kiedy tylko widownia da się złapać na tę przynętę, Östlund bez najmniejszego nawet znaku zmienia sytuację. To, co jeszcze chwilę temu było żartem, teraz jest już sytuacją groźną, a nawet przestępstwem, a jednak widownia śmieje się dalej. Najdobitniej widać to w scenie gwałtu dokonanego na jednym z mężczyzn przez jego przyjaciół. Choć słyszymy wyraźne protesty, choć widać, że sytuacja nie jest dla niego komfortowa, to jednak znaczna część widowni reagowała na to śmiechem, jak pozostali członkowie grupy przekonując siebie, że oglądają dobry żart.

Rzadko który film potrafi tak bardzo wpłynąć na widownię, by stała się częścią filmu. Östlundowi sztuka ta udała się idealnie, jakby był mistrzem kamery, a nie reżyserem, który zrealizował dotąd dwie pełnometrażowe fabuły. Jednak "Mimowolnie" zwraca na siebie uwagę również nietypowym sposobem filmowania bohaterów. Twórcy odeszli od standardowej perspektywy pokazując kolejne scenki rodzajowe z nietypowych, często dziwnych punktów widzenia.

Dla prawdziwego kinomana "Mimowolnie" musi stać się lekturą obowiązkową. (mp)

O mieszkańcach Barcelony słów kilka

Ventura Pons jest uczestnikom warszawskiego festiwalu doskonale znany. Jego filmy gościły już kilkakrotnie w kinach stolicy podczas imprezy, zatem ci, którzy wybiorą się na film "Barcelona (mapa)" doskonale wiedzą czego mogą się spodziewać. Na ekranie przewinie się cała plejada mniejszych i większych dziwaków. Pojawią się elementy kazirodczych fascynacji, zamiany ról płciowych, tematyka śmierci - wszystko to jest widzom dobrze znane, jedynie ubrane w całkiem nowe szaty. I w sumie można byłoby to przełknąć, gdyby nie prosty fakt, że film jest po prostu nudny.

"Barcelona (mapa)" to adaptacja sztuki teatralnej i boleśnie daje się to odczuć oglądając film. Deklamowane dialogi pozostają martwe bez teatralnych desek. Sceniczność podkreślana jest nie tylko przez tekst ale też przez zamkniętą przestrzeń mieszkania. Pons próbuje niby wydobyć się z czterech ścian, lecz są to próby mizerne i nie odnoszące większego sukcesu. Reżyser stał się niewolnikiem sztuki i niestety intrygujący obraz Barcelony pokazanej przez pryzmat jej mieszkańców i historii, stał się nudnym teatrem telewizji z wtrętami wideo. Dziesięć lat wcześniej Pons był bardziej twórczy, kiedy sztukę Sergi Belbela przeniósł na ekran tworząc "Pieszczoty". (mp)

Stracona okazja

Nie od dziś wiadomo, że najlepsze scenariusze pisze życie. Pewnie dlatego Klaus Händl przygotowując swój drugi film sięgnął po prawdziwą historię. Oto trójka młodych osób bez ostrzeżenia wspólnie popełnia samobójstwo udusiwszy się spalinami. "Marzec" miał przyjrzeć się z bliska rodzinom, które nie potrafią pojąć, co też skłoniło chłopaków do podjęcia tak drastycznej decyzji.

Niestety film okazał się ciastem z zakalcem. Ciekawy pomysł, pewniak, którego jak się wydawało nie sposób zepsuć, został absolutnie zmasakrowany przez scenariusz. Pseudoartystyczne dialogi zamiast zgłębiać tajemnicę ludzkiego cierpienia, wywołują cierpienie u widzów, którzy zmuszeni są ich wysłuchiwać. Film sparaliżowany jest niemożliwością wniknięcia przez Händla w głąb ludzkiej psychiki. Pozostaje mu więc ślizganie się po powierzchni z banałami zapełniającymi pustkę. Od czasu do czasu pojawiała się pełnowartościowa scena, lecz zaraz była ona tłamszona przez brak doświadczenia reżysera.

Niestety Händl jak na razie pozostaje daleko w tyle za swymi bardziej znanymi kolegami Seidlem i Spielmannem. (mp)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones