Graliśmy w "LEGO Iniemamocni"

autor: /
https://www.filmweb.pl/news/Grali%C5%9Bmy+w+%22LEGO+Iniemamocni%22-128292
Graliśmy w "LEGO Iniemamocni"
Pewnie można fajniej spędzić poniedziałkowe przedpołudnie, niż grając na konsoli w godzinach pracy, ale nic nie przychodzi mi do głowy. Szczególnie kiedy na tapecie są "LEGO Iniemamocni".


Zgoda, na news o kolejnej grze zbudowanej na fundamencie z duńskiego plastiku można reagować pełnym znudzenia ziewnięciem i zżymać się, że tę krowę wydojono już do sucha, ale wówczas pozbawiamy się możliwości obcowania z kolejnymi licencjami, które Lego skupiło pod swoją chorągwią. A tych jest, za przeproszeniem, od groma. Można też psioczyć, że wszystkie są odrysowane od tego samego szablonu. Ale, choć pewna standaryzacja jest tu faktycznie nieodzowna, zmieniają się nie tylko loga i tekstury (o czym za moment). Można też machnąć ręką na produkcję o superherosach z kreskówki, skoro developerzy rozwijający markę od lat przerabiają opasłe katalogi postaci Marvela i DC, z którymi Iniemamocni rywalizować nie mogą, bo przecież jest ich jedynie czworo (licząc z dzieciakiem z sequela, pięcioro) przeciwko setkom. Dlatego trudno podbić stawkę i zrobić grę oferującą nie mniej możliwości niż poprzednie produkcje traktujące o ratujących nasz podły świat trykociarzach, prawda? Cytując Arnolda Schwarzeneggera: Nie.

 

Podczas londyńskiego pokazu dla prasy połączonego ze stosunkowo niedługą, bo niespełna godzinną sesją z padem, podczas której udostępniono zaledwie dwa poziomy, zostałem niejednokrotnie zaskoczony - a to niemałe osiągnięcie, zważywszy na to, że gry Lego ogrywam regularnie od czasu drugiego PlayStation. Ba, sam już zacząłem prawić o wyczerpaniu formuły i powtarzałem znajomym, że jeśli grali w jedną pozycję z serii, to przerobili już wszystkie. A jednak po przeszło roku dłubania przy opisywanej grze, której premiera, a jakże, zbiegnie się z wejściem do kin drugiej części bez mała kultowych już Iniemamocnych, okazało się, że chłopaki z Traveller's Tales – obecni zresztą na pokazie – pilnie odrobili lekcje i, nie rezygnując z stylistycznej (i gameplayowej) spójności cyklu, zaproponowali kilka naprawdę ciekawych rozwiązań. Oczywiście, cała gra będzie przede wszystkim rozbudowaną adaptacją filmowej dylogii. Nie ma to jednak zbyt dużego znaczenia dla odbioru całości, bo panowie nie powtarzają bezmyślnie tego, co już było oglądane do znudzenia na domowych odbiornikach, dorzucili też sporą garść humoru od serca i wymyślone przez siebie rozwiązania fabularne. Sama mechanika pozostała praktycznie niezmieniona, dlatego nie będę się specjalnie rozwodził nad jej ogólnym kształtem, ale owe dwa poziomy, jakie dano mi ograć, pozwoliły domyślić się, że sama struktura gry faworyzuje eksplorację poszczególnych plansz, a nie bezmyślnie parcie naprzód na rympał. Jasne, roi się tu od podpowiedzi, aby najmłodsi gracze za bardzo nie pobłądzili, ale stare konie nie będą się bynajmniej nudzić. Chociażby obecne chyba od pierwszego tytułu sygnowanego logiem Lego budowanie konstrukcji z rozrzuconych klocków zostało tutaj urozmaicone, bo z jednej sterty można stworzyć różne ustrojstwa i należy pogłówkować, co akurat nam się akurat w obecnej sytuacji przyda. Przykładowo: na zaprezentowanej planszy dało się w pewnym momencie złożyć wyrzutnię, która mogła wystrzelić Maksa na półkę skalną, albo podnośnik, przy pomocy którego Elastyna rzuca dzieciakom linę (rozciągając swoje ciało). Odpowiednia kolejność tych czynności okazywała się kluczowa, żeby chłopak nie wyrżnął łbem w ścianę, bo akurat brakowało pewnego elementu, który powinna zebrać jego matka. Jak zwykle trudno tu skusić, bo gra nagradza marchewką i nie chowa za plecami kija, ale jednak dobrze, dla umysłowej higieny, pomyśleć, zanim się coś zrobi.

 

Gry Lego przyzwyczaiły nas do wyboru całego mnóstwa postaci, dlatego może się wydawać, że obdarzona supermocami rodzinka to dość uboga propozycja - ale nic bardziej mylnego. TT postawiło bowiem na różnorodne wykorzystanie dostępnych umiejętności. Nie mamy tutaj sytuacji, że jeden strzela (tylko), a drugi skacze (tylko). Elastyna może chociażby zaglądać przez szyby wentylacyjne, robić za żywy most i zmieniać się w ponton (wtedy Dash, machając szybko nogami, służy jako silnik; takie kooperacyjne działania są tutaj nieodzowne), a Wiola otoczyć się energetyczną bańką i eskortować w niej brata czy matkę, przyciągać przy jej pomocy niektóre klocki, nurkować na głębokościach lub, po prostu, srogo przypierdzielić świetlistymi pociskami. Do tego każdy ma coś na kształt ciosu specjalnego, który uaktywniamy po dobrym combo i na który nie ma mocnych; zbiry padają na dechy, aż dudni. Ale najciekawsze są akcje kooperacyjne, bo, jak każda dobra historia superbohaterska - a takiej właśni film Pixara jest pastiszem - to przede wszystkim (według wykładni Stana Lee i Jacka Kirbyego) opowieść o ludziach. A w tych klockach tętni życie. Z kolei design pokazanych środowisk – wyspa i dachy metropolii – stawia chyba za bardzo na funkcjonalność i tutaj upatruję ewentualnej powtarzalności i schematyczności, bo najciekawsze są tutaj zakamarki, które odwiedza się opcjonalnie, zaś gra nie dość intensywnie do tego zachęca.


Zapewne z niniejszego tekstu bije charakterystyczny dla fana entuzjazm, ale brak tu zmyślenia: co opisałem, to faktycznie zobaczyłem. O ile kilka ostatnich gier Lego, choć dobrych, trzeźwo traktowałem jako cokolwiek konserwatywne podejście do sprawy i zaledwie solidne odcinki dobrze znanego serialu, który zaskakuje raz na sezon, "Iniemamocni" zdołali mnie zaskoczyć parokrotnie na przestrzeni kilkudziesięciu minut, co pozwala bez krępacji wyczekiwać premiery. Ostatnim razem przy recenzji gry firmowanej przez Lego zastanawiałem się z niemałym sceptycyzmem, czy podobny numer wypali raz jeszcze. Nie chcę prorokować, lecz zacząłem wierzyć, że jednak tak.