Wchodzący za dwa tygodnie na ekrany niemieckich kin
"Upadek" (Der Untergang), nowy niemiecki film o Hitlerze, już stał się przedmiotem licznych polemik prasowych. Dwuipółgodzinny obraz jest dziełem Olivera Hirschbiegla, który udowadnia, że w niecałe 60 lat po wojnie nadszedł czas na film o Hitlerze człowieku, a nie wyłącznie demonie czy potworze.
Tak więc na ekranie widać Hitlera, granego przez szwajcarskiego aktora
Bruno Ganza, który czule całuje naiwną Evę Braun i nieraz zalewa się łzami. Takich scen nie było w dotychczasowych filmach o fuhrerze i to one sprawiają, że odzywają się głosy zwracające uwagę na niebezpieczeństwo wywołania współczucia widzów dla zbrodniarza.
Byłaby to nowa jakość w niemieckiej wizji historii. "Będzie dobrze, jeżeli widzowie okażą Hilterowi chwilami współczucie i zrozumienie" - twierdzi producent Bernd Eichinger, który od dwudziestu lat nosił się z zamiarem stworzenia filmu na ten temat. Jego scenariusz powstał na podstawie wspomnień sekretarki Hitlera Traudl Junge oraz publikacji niemieckiego historyka Joachima Festa. Film kosztował prawie 14 mln euro i jest jedną z najdroższych produkcji niemieckiego kina. Akcja rozgrywa się jedenaście metrów pod ziemią w bunkrze Hitlera w pobliżu Bramy Brandenburskiej. Jest to opowieść o dwunastu ostatnich dniach życia dyktatora.
W niemieckiej prasie można przeczytać, że obraz jest oznaką uwalniania się Niemców od wizerunku Hitlera przedstawianego dotychczas w Niemczech jako postać, której nie dawało się zaliczyć w ogóle do "ludzkiego gatunku". Twórcy filmu mówią, że nie interesuje ich ani dotychczasowy wizerunek Hitlera, ani dyskusja na temat niemieckich ofiar wojny, ani zabieranie głosu w sprawach niemieckiej winy. "Moim celem jest przedstawienie historii, a nie jej komentowanie" - powiada Eichlinger. Reżyser wyjaśnia z kolei, że ma już dosyć "demonizowania" nazizmu i upraszczania historii. "Niemcy nie uwolnili się od swej historii ale nie ściska ich już za gardło. Pozwala im to także spojrzeć prosto w oczy Hitlerowi" - pisał niedawno "Die Welt".