Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Artykuł

Ken Russell (1927-2011). Wesoły diabeł

Filmweb / autor: Adam Kruk / 07-12-2011 08:54
Kena Russella określano raczej jako najbardziej kontrowersyjnego niż najwybitniejszego reżysera brytyjskiej kinematografii. Tak czy inaczej, na pewno był jej najbardziej rock'n'rollowym przedstawicielem. 


Wiadomość o śmierci Kena Russella 27 listopada tego roku dotarła do mnie, kiedy byłem na festiwalu Camerimage w Bydgoszczy i od razu uruchomiła osobiste wspomnienia związane z jego filmami. Przypomniał mi się dreszczyk towarzyszący w dzieciństwie oglądaniu "Odmiennych stanów świadomości", a szczególnie pierwszy seans "Diabłów", w którym uczestniczyłem jako szczeniak w poznańskim klubie "Kisielice" podczas organizowanych tam przez Romana Sorokę DKF-ów. Byłem wtedy zdecydowanie za młody, by przebywać w tym miejscu oraz by oglądać ten film. Dlatego smakował wyśmienicie. Jakże blade wydały mi się przy tym wspomnieniu niektóre festiwalowe projekcje...

Peany na cześć reżysera i echa jego filmów pojawiają się od tygodnia w rozmaitych mediach. Szczególna smuta zapanowała w jego rodzimej Wielkiej Brytanii, jakby w akcie zadośćuczynienia, bo przez ostatnie lata nie był obiektem należnego mu zainteresowania – jego odejście uruchomiło lawinę pożegnań i hołdów. Michael Winner powiedział, że Russell włożył kolosalny wkład w rozwój brytyjskiej kinematografii, Bernard Rose stwierdził nawet, że był on jej najwybitniejszym reżyserem. Glenda Jackson wyznała, że kochała go ogromnie, że Ken żył pasją do kina, ale też pasją sprawiedliwości społecznej, a Ann-Margret wspominała, jaki był czarujący, ale i makiaweliczny, no i miał te jasnobłękitne, elektryzujące spojrzenie... Wyrazy uznania popłynęły także spoza jego ojczyzny. Sam Martin Scorsese, w ostatnich latach zajmujący się tyleż kręceniem filmów, co badaniem historii kina, powiedział, że Russell zasłużył na to, by przypomnieć jego twórczość i spojrzeć na nią świeżym okiem – szczególnie na tę wczesną i szczególnie w Ameryce.

NAGI INSTYNKT

Nie chodził do szkoły filmowej (uczył się na wojskowego), ale wiedział o filmie wszystko. Zawsze był indywidualistą i buntownikiem, dlatego nie mógł należeć do żadnej grupy, żadnego nurtu. Choć był gniewny, nie należał do "młodych gniewnych", ale tak jak oni, zaczynał swoją karierę w latach 50. od kręcenia dokumentów. Kiedy jednak ci zajmowali się życiem codziennym brytyjskiego everymana, on kręcił dla BBC filmy o sztuce. Zapisał się w historii telewizji dokumentem "Elgar", poświęconym tytułowemu angielskiemu kompozytorowi. Zrealizowany dla programu "Monitor" film trwał rekordową, jak na ówczesne telewizyjne standardy (1962), godzinę. Jego wczesne dokumenty z lat 50. i 60. (część z nich można znaleźć na Youtubie i przekonać się o ich niezwykłości) dzięki rekonstrukcjom wydarzeń historycznych, uciekaniu w fikcję czy zwyczajnie – artystycznemu piętnu Russella, wykraczały poza obowiązującą wówczas w telewizji poetykę.



Uwielbiał przekraczać także, a może przede wszystkim, granice obyczajowe. Vanessa Redgrave, która stworzyła wielką rolę siostry Jeanne w "Diabłach", nazwała go wręcz ikonoklastą. Faktycznie siłował się z rzeczywistością za pomocą swoich obrazów, badał, na ile może sobie pozwolić – jego filmy w latach 70. były bardzo odważne, dla niektórych – obrazoburcze. Gardził brytyjską zaściankowością, obca była mu powściągliwość – liczył się dla niego efekt, bywał więc efektowny, czasem efekciarski. Jego filmy przypominały wielkie wizualne fajerwerki. Śmiał się z nazywania go brytyjskim Fellinim, ale to lubił – kto by nie lubił takiego porównania? Nie było ono zresztą bezzasadne, miał bowiem rozmach w kręceniu scen grupowych, nieskrępowaną wyobraźnię, uwielbiał groteskę i trzymał dystans do realizmu, przede wszystkim angielskiego "realizmu kuchennegoPodobnie jak Fellini był katolikiem, ale krytykował polityczne emanacje religii. Sprzeciwiał się nadużyciom władzy, konwenansom, elitaryzmowi. Wierzył w obraz. We wczesnych latach 50. zaczynał zresztą swoją karierę właśnie od fotografii. Dwa lata temu w galerii Lucy Bell przypomniano robione przez niego w tym okresie zdjęcia. Już na nich zobaczyć można późniejsze cechy jego stylu: umiłowanie tłumu, poszukiwania ekstrawagancji i pasję, o której mówiła Jackson.

Russell był twórcą wybuchowym, niesamowicie sensualnym, raczej uczuciowym niż intelektualnym. Nie bał się niczego, spotykał się więc z bardzo ostrymi reakcjami na swoje filmy. Bardziej niż prawdą historyczną, kierował się przeczuciami, intuicjami, niekiedy surrealistycznymi skojarzeniami. Jego instynkt wielokrotnie doprowadził nie tylko do powstania dzieł prawdziwie wielkich (choć bywało też, że go zawodził), ale i przyczynił się do ważnych artystycznych odkryć. Jednym z takich było zatrudnienie w roli scenografa przy "Diabłach" pracującego wcześniej w teatrze Dereka Jarmana. Decyzja ta nie tylko zaowocowała powstaniem jednego z najbardziej imponujących wizualnie obrazów w historii kina, ale też otworzyła świat srebrnego ekranu przed Jarmanem, który z Russellem współpracował jeszcze przy "Dzikim Mesjaszu" i wspominał go jako najlepszego w życiu nauczyciela. To Russell stworzył też Glendę Jackson. Choć ta wybitna aktorka, zdążyła wcześniej dać się zauważyć w serialu telewizyjnym serialu "Królowa Elżbieta" ("Elisabeth R"), to właśnie rola w "Zakochanych kobietach" (1970) przyniosła jej Oscara, sławę, szalenie interesujące dalsze propozycje, które pozwoliły jej stworzyć wzór kobiecości lat 70. – niezależnej, seksualnie wyzwolonej, inteligentnej. Została przyjaciółką i muzą Russella, razem nakręcili sześć filmów. To u niego zagrała swoją ostatnią rolę w telewizyjnym "The Secret Life of Arnold Bax", zanim zasiadła w 1992 roku w brytyjskim parlamencie, gdzie reprezentuje Partię Pracy do dziś.



 

 W "Zakochanych kobietach" odkrył też dla kina Olivera Reeda, który miał stać się jego ulubionym aktorem i stałym współpracownikiem. Do legendy przeszły też ich wspólne libacje (nazwisko Reeda stało się wręcz synonimem pijactwa). Jeżeli, jak chce krytyk filmowy Peter Bradshaw, Reed był dla Russella tym, kim Johnny Depp dla Tima Burtona, to tym, czym dla Jamesa Ivory'ego stała się twórczość E.M. Forstera, dla Russell była proza D.H. Lawrence’a. Pierwszy raz zekranizował ją właśnie w "Zakochanych kobietach", ale powracał do niej jeszcze w udanej "Tęczy" (znów z Glendą Jackson) i realizując w latach 90. serial telewizyjny "Kochanek Lady Chatterley", który zebrał na Wyspach pokaźną widownię. Można powiedzieć, że za każdym razem, gdy sięgał po dzieła Lawrence’a, odnosił sukces. "Zakochane kobiety", które Douglas Hodge nazwał najwybitniejszym brytyjskim filmem wszech czasów, to jedno z trzech, obok "Kochanków muzyki" oraz "Diabłów" (którym wielokrotnie tego miana odmawiano), arcydzieł Russella. Jednak, jak chciał Leonard Maltin, pomyłki Russella bywały czasem ciekawsze od sukcesów, a od literatury ważniejsza zawsze była muzyka.

KOCHANEK MUZYKI

Jego bunt, bardziej niż krzyk rozpaczy, przypominał jęk ekstazy i towarzyszyły mu radosne dźwięki muzyki. To one były jego najważniejszą inspiracją, więc stał się biografem wielkich kompozytorów. Już we wczesnej telewizyjnej karierze sportretował Debussy'ego, Bartoka, Prokofiewa, Elgara, Straussa, Deliusa. Potem na wielkim ekranie i z wielkim rozmachem stworzył wariacje na temat Czajkowskiego ("Kochankowie muzyki"), Mahlera ("Mahler") i Liszta ("Lisztomania"). Portretował ich nie poprzez ciężkie sukmany kostiumu (a kiedy go używał, nadawał mu nowego blasku imponującą atrakcyjnością wizualną), ale na sposób współczesny; od wierności realiom epoki ważniejsza była aura. Przywracał ich tym samym kulturze popularnej, nie pozwalając, by ta wypchnęła ich do kategorii starych ramotek. Pokazywał muzyków jako jednostki niezwykle barwne, ale przede wszystkim pozwalał wybrzmieć ich muzyce. W większości swoich filmów dawał się ponosić wyobraźni, konfabulował, pokazywał trudne charaktery, kaprysy, seksualność – często nacechowaną homoerotyzmem, który, choć sam Russell był heteroseksualny i czterokrotnie stawał na ślubnym kobiercu, zawsze żywo go interesował.

  

Życzliwym okiem patrzył też na kulturę popularną – z Sandie Wilson stworzył musical "The Boy Friend" (w roli głównej wystąpiła ikona swingującego Londynu, modelka Twiggy), z The Who zrealizował, do dziś kultowy na Wyspach, musical "Tommy". Wokalista tego zespołu, Roger Daltrey, wcielił się wcześniej w tytułową postać węgierskiego kompozytora w "Lisztomanii", gdzie pojawił się też Ringo Starr w roli… papieża. Pod koniec lat osiemdziesiątych zrealizował dokument "The ABC of British Music", potem jeszcze w latach 90. szukał korzeni tradycyjnego brytyjskiego brzmienia w dokumencie "In Search of the English Folk Song". Muzyka była nie tylko tematem, ale i symbolizowała (także ta klasyczna) bliski mu rock'n'rollowy styl życia. W pogardzie miał powagę, od elegancji wolał ekstrawagancję, był bezpośredni, towarzyski. Nie stawiał się w pozycji chodzącego posągu, wolał być postrzegany jako zwykły, choć diabelsko utalentowany, Ken. Miał liczne grono przyjaciół, ale i zapamiętałych wrogów. O jego trudnym charakterze krążyły anegdoty, które chętnie podsycał. Kiedy krytyk "The Evening Standard" Alexander Walter zniszczył w swojej recenzji jego "Diabły", Russell w studiu telewizyjnym okładał go rolką tej gazety.

Russell nie był perfekcjonistą, kontrolującym każdy detal – byłoby to obce jego anarchistycznej duszy – na planie pozostawiał współpracownikom wiele swobody. Zapisał się za to w historii kina jako mistrz tworzenia spektakularnych filmowych scen, kumulowania intensywności. Do tych najważniejszych i chętnie wspominanych zaliczają się bardzo odważne jak na owe czasy zapasy nago Olivera Reeda i Alana Batesa w "Zakochanych kobietach", ekstaza Vanessy Redgrave w "Diabłach", koncert Eltona Johna w gigantycznych butach z "Tommy’ego" (wyreżyserował muzykowi później teledysk do "Nikity" i "Cry to Heaven") czy taniec monstrualnych członków z "Lisztomanii". Mniej lub bardziej dosłowne (częściej bardziej) symbole falliczne stały się zresztą jego znakiem firmowym, umieszczanym w większości filmów. Te zaś przypominały symfonie złożone z momentów wyciszenia oraz orgiastycznych scherz na całą orkiestrę dostępnych filmowych środków.

UŚMIECH KENA

Lata 70., kiedy swoimi śmiałymi, rozbuchanymi filmami, wespół z kulturą narkotyków, rewolucją seksualną i sceną rock'n'rollową, ściągał resztki gorsetu, uciskającego brytyjską kulturę, były jego najbardziej owocnym okresem. Ale i w latach 80. wszedł z przytupem kultowymi "Odmiennymi stanami świadomości" (1980), do dziś będącymi jednym z najbardziej intrygujących filmów science fiction wszech czasów. Za sukcesy tamtych lat uznać można też "Zbrodnie namiętności" z Kathleen Turner i Anthonym Perkinsem, "Gotyk" o Mary Shelley czy inspirowany Oscarem Wilde'em "Ostatni taniec Salome", ale z dzisiejszej perspektywy widać, że to bardziej lata 80. odcisnęły piętno na Russellu niż – tak jak zrobił to w przypadku poprzedzającej dekady – on na nich. Lata 90. otworzył stylizowanym na dokument filmem "Być dziwką" (1991), który okazał się sromotną klęską, często wymienianą wśród najgorszych filmów wszech czasów. Choć swego czasu podobnie mówiono o "Diabłach", dziś ogląda się je wciąż, jeśli nie na kolanach, to z wypiekami na twarzy, podczas gdy "Być dziwką" tylko nuży i irytuje. Sam reżyser filmu bronił, twierdząc ironicznie, że był o niebo lepszy niż "Pretty Woman" i dziwił się odmiennej klasyfikacji wiekowej tych filmów w amerykańskich kinach.



W ostatnich 15 latach był raczej marginalizowany, zarówno przez przemysł filmowy, jak i przez krytyków – nawet w monumentalnym wydawnictwie "Cinema year by year 1894-2002" pod redakcją Robyn Karney są o nim tylko dwie krótkie wzmianki. Podobno mocno to przeżywał, ale nie poddawał się. W wieku 80 lat wystąpił nawet w "Big Brotherze" dla celebrytów (wszak popkulturze był zawsze życzliwy i lubił przekraczać obyczajowe granice). Dom Wielkiego Brata opuścił po konflikcie z Jade Goody, angielską arcy-celebrytką, którą zresztą przeżył prawie o 3 lata. Kręcił też filmy telewizyjne i eksperymentalne, pisał do "The Timesa", udzielał się jako aktor. Jeszcze w zeszłym roku wystąpił w pokazywanym i na naszych ekranach "Mr. Nice" Bernarda Rose’a – filmie, stanowiącym rodzaj hołdu dla haszyszu. Sam Russell nigdy od używek nie stronił i pięknie je pokazywał: scena pijackiego szału w pociągu z jego "Kochanków muzyki" należy do najwspanialszych w historii kina. Sposób, w jaki Glenda Jackson pije, rozbiera się i pożąda, doskonale reprezentuje nienasycenie i szaleństwo, ale przede wszystkim anarchię i rozkosz – czyli wartości, które swoimi orgiastycznymi filmami wniósł do brytyjskiej kinematografii Russell. Zmarł w sędziwym wieku 84 lat, prawdopodobnie najlepszą z możliwych śmierci: we śnie. W dodatku, jak twierdzi syn reżysera, odszedł z uśmiechem na twarzy.

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły Ken Russell

Najnowsze Newsy