Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Felieton

Mów mi Rockefeller

Filmweb / autor: Michał Oleszczyk / 15-11-2019 12:31
W najnowszej odsłonie cyklu "Reaction Shot" Michał Oleszczyk opowiada o swoim ulubionym filmie dzieciństwa "Mów mi Rockefeller", będącego – jak pisze autor – "radosną pochwałą przedsiębiorczościMiłej lektury. 

***


14 maja 2020 roku upłynie trzydzieści lat od premiery "Mów mi Rockefeller" Waldemara Szarka: jednego z ulubionych filmów mojego dzieciństwa i zarazem jednego z dwóch tytułów, na które badacz kina Michał Piepiórka wskazuje jako na fundacyjne dzieła polskiej wyobraźni kapitalistycznej (drugim jest "Kapitał, czyli jak zrobić pieniądze w Polsce" [1989] Feliksa Falka, a błyskotliwe interpretacje Piepiórki zostały zawarte w jego nowej książce: "Rockefellerowie i Marks nad Warszawą. Polskie filmy fabularne wobec transformacji gospodarczej", wydanej przez Ossolineum). Ja sam, jeszcze jako wpatrzony w ekran ośmiolatek, nie byłem do końca świadom wymowy filmu, który na początku dekady lat dziewięćdziesiątych oglądałem raz za razem z kasety VHS – po latach postanowiłem więc wrócić i do niego samego, i do jego twórców.

Opowieść o trójce rezolutnych dzieciaków – Anecie (Małgorzata Markiewicz), "Misiu" (Artur Pontek) i "Bączku" (Kamil Gewartowski) – którym spontaniczna przedsiębiorczość pomaga nie tylko wyjść z poważnych tarapatów, ale i sięgnąć szczytów międzynarodowej finansjery, jest zdecydowanie produktem swojego czasu, czyli okresu transformacji ustrojowej w Polsce. Równie nagiej i czystej apologii kapitalistycznego ducha nie dostaniemy w rodzimym kinie młodzieżowym zapewne już nigdy – a przynajmniej nie teraz, kiedy zwątpienie w kapitalistyczny porządek rzeczy u wielu sięga zenitu. Jeśli jeszcze dodać do tego seksbombę wczesnych najntisów, Annę Majcher, w roli kuszącej seksapilem złodziejki w czarnej peruce, a także z wolna buzujące w Anecie (a pod koniec i w "Misiu") hormony, dopełnimy obrazu coming-of-age movie z prawdziwego zdarzenia. Nawet wątek erotycznej fascynacji Anetą niejakiego "Słonia" (w tej roli nastoletni amant pochodzenia polsko-węgierskiego, Tadeusz Horvath, pamiętny także z licznych konnych jazd w serialu "Janka" [1989]), jest w "Mów mi Rockefeller" naznaczony popkulturą epoki: cielęce zaloty rozgrywają się tu w rytm pulsującego na syntezatorze hitu Krzysztofa Antkowiaka "Zakazany owoc

Zanim jednak przeniesiemy się do wycieńczonej dekadą niedoboru Warszawy (zdjęcia trwały od maja do lipca 1989 roku, nadając całości uboczny walor dokumentalny), prolog zabiera nas do Arabii Saudyjskiej, wyczarowanej kilkoma palmami i podwieszonymi dywanami na warszawskim Starym Mieście – i uzupełnionej klipem z pustynną karawaną wielbłądów, pożyczonym wprost z "W pustyni i w puszczy" (1973) Władysława Ślesickiego. Oto lokalna księżniczka Jasmina (Eliza Gauer) odmawia przyjęcia pomocy dentystycznej, a jej bajecznie bogaty tata szejk (Zygmunt Hobot) przystaje na jej kaprys: badanie odbędzie się dopiero, kiedy w ojczyźnie księżniczki da koncert Michael Jackson. Do tego celu będzie potrzebna hala ("przesądny Murzyn", jak zostaje Jackson określony w dialogu, nie gra bowiem pod gołym niebem), a tę wybuduje polski inżynier Malinowski (Marek Barbasiewicz). Na kontrakt wyruszy z warszawskiej Sadyby wraz z żoną dentystką (Magdalena Zawadzka), tęsknie snując wizję budowy domku z ogródkiem za zarobione na Bliskim Wschodzie dewizy (w scenopisie filmu alternatywą dla domku był mercedes, ale linijka dialogu wyleciała z filmu, być może jako nazbyt materialistycznie zorientowana).

Stojący w centrum opowieści mali przedsiębiorcy in spe – Aneta, "Misiu" i "Bączek" – to właśnie dzieci Malinowskich. A jako że ktoś musi się zająć dzieciarnią pod nieobecność rodziców (dziadków nie ma, co scenopis wyjaśniał ich zaginięciem w głębi ZSRR – kolejny usunięty szczegół), rozpoczyna się casting na opiekunkę, stanowiący mimowolne odzwierciedlenie wychowawczej konfuzji, jaka musiała towarzyszyć polskim rodzicom ery transformacji. Jedna kandydatka prezentuje kulturowo obcy spokój joginki, inna jest zwolenniczką groźnej militarnej kindersztuby, Malinowscy decydują się zatem na bogobojną Panią Niusię z Krakowa, nieświadomi jej prawdziwej tożsamości (w istocie jest to Jagoda, czyli wspomniana złodziejka grana przez Majcher). Po ogołoceniu mieszkania Malinowskich przez oszustkę dzieciaki stają przed wyborem: albo przywołać rodziców z zamorskiego kontraktu, albo zagryźć wargi, zakasać rękawy i odbudować rodzinny kapitał. Decydują się na to drugie, a sztamę zawierają, rzucając ostatnie posiadane złotówki na (znacząco umiejscowiony w kadrze) egzemplarz periodyku "Ameryka


Jakim cudem Szarek wpadł na pomysł swojej radosnej pochwały przedsiębiorczości pośrodku smuty polskich lat 80.?
Michał Oleszczyk
Od tej pory robienie biznesów przez rodzeństwo będzie ufundowane na rodzinnej solidarności, sprycie, naukowej wiedzy "Misia", ale także – co moralnie bardziej wątpliwe – na uczynieniu figuranta z blokowego ciecia Jędrysa (Grzegorz Heromiński), a wreszcie uprawianiu przez Anetę quasi-erotycznego fortelu (dziewczyna znacząco flirtuje ze "Słoniem" w celu kradzieży kanapek, po czym wyłudza od niego nie tylko oryginalny pomysł na łączenie kołków do karniszy ze śrubkami, ale i srebrny pierścionek konieczny do odzyskiwania kruszcu z utrwalacza fotograficznego). Koniec końców, po zdradzie nielojalnego Jędrysa (którego wystarczy upić i postawić obok Majcher, by lojalność wyparowała zeń w sekundę) i ostatecznej konfrontacji z szajką Jagody i groźnego Matrosa (Maciej Kozłowski), Malinowscy odbudują fortunę i zaczną sprzedawać Arabom syntetyczny piasek, z perspektywą intratnego (acz powodowanego uczuciem) związku księżniczki Jasminy i "Misia

Ostatnia scena to słynna jazda rodzeństwa na posiedzenie zarządu swej korporacji ze srebrną podkową w godle: oto dzieciaki przemierzają Warszawę jaguarem XJ serii pierwszej, popijając na tylnym siedzeniu poranną Coca-Colę i zdalnie wymuszając poprawę ocen na świadectwach rocznych. Wolno im, bo obecnie sami finansują szkołę, do której (nie) uczęszczają – nareszcie wolni od tępej i zapiekłej kadry nauczycielskiej, uosobionej przez Marcina Trońskiego i Krystynę Tkacz (choć skontrowanej ciepłą obecnością chłopięcego nauczyciela chemii, Wojciecha Malajkata i jego eterycznej ukochanej, uczącej śpiewu Marii Wadeckiej). Ostatni kadr filmu – oprotestowany już w momencie premiery jako niewychowawczy – ukazuje dłoń Anety wsuwającą świadectwa szkolne jedno po drugim do biurowej niszczarki, w ostatecznym akcie buntu przeciwko nieefektywnej i niepraktycznej edukacji instytucjonalnej (w jednej z wcześniejszych scen dzieciaki opróżniały tornistry z podręczników, porzucając je na parkowym trawniku). Obraz nowoczesnej korpo-pajdokracji zostaje tym samym dopełniony, a polskie dzieciaki początku lat dziewięćdziesiątych są gotowe i na "Richiego Milionera" (1994), i na "Milionera w spodenkach" (1994), i na pierwszą rozgrywkę bonami z Giełdy Kaczogrodu.



Jakim cudem jednak Szarek wpadł na pomysł swojej radosnej pochwały przedsiębiorczości pośrodku smuty polskich lat osiemdziesiątych? Zaczynów idei było kilka, a jeden pojawił się w głowie reżysera, gdy ten opiekował się swą paroletnią córką na warszawskim Grochowie. To właśnie w trakcie pełnienia obowiązków rodzicielskich zafascynowały Szarka transakcje wymiany i rozmaitych umów, jakie w ramach podwórkowych zabaw zawierały między sobą dzieci. Spontaniczność tych wymian i ich naturalność wydała się reżyserowi tematem. O swoich obserwacjach opowiedział prawnikowi, scenarzyście i przyszłemu reżyserowi Ryszardowi Maciejowi Nyczce, z którym wspólnie napisali scenariusz (do zespołu dołączył w końcu także Maciej Karpiński, odpowiedzialny za kilka kluczowych skrótów i przekształceń redakcyjnych). W sukurs wyobraźni panów przyszły tropy i fascynacje literackie, na czele z wydaną w 1933 roku powieścią Tadeusza Dołęgi-Mostowicza pt. "Bracia Dalcz i s-ka", skupioną na postaci polskiego hiperkapitalisty i twórcy sztucznego kauczuku, wzorowanego na zapałczanym monopoliście Ivanie Kreugerze – powieść oskarżaną nota bene przez krytykę okresu stalinowskiego o protofaszyzm (w roku 1950 Aniela Łempicka zarzucała Dołędze-Mostowiczowi "brak skrupułów moralnych i tęsknotę do zaborczej potęgi polskiego kapitału"). Do tego doszły jeszcze echa edukacyjnej powieści Janusza Korczaka pt. "Bankructwo małego Dżeka" (1924), wdrażającej dzieci w zagadnienia ekonomii i wznowionej w roku 1993 z hasłem reklamowym na okładce pasującym jak ulał do nowych czasów ("Przedsiębiorczość bardzo młodych"), a także długoletnia fascynacja Nyczki konceptem dzieci wiodących drugie, sekretne życie w tajemnicy przed niezbyt rozgarniętymi (albo całkowicie nieobecnymi) dorosłymi: czy to w wersji lekkiej, jak w telewizyjnym "Gościu ze Smokolandii" [1967] albo kinowym "Bugsy Malone" [1976], czy w wersji bardziej mrocznej, jak w opowiadaniu "Godzina" Raya Bradburyego). Jeśli dodać do tego miksu ogromną miłość, jaką żywił Waldemar Szarek do anarchizującej smarkuli, wywracającej do góry nogami Paryż w "Zazie w metrze" (1960) Louisa Malle'a, możemy zrozumieć lepiej korzenie beztroskiego, uwodzicielsko bezczelnego tonu, jakim przeniknięty jest właśnie "Rockefeller"

Film, kręcony latem 1989 roku, nie tylko chwytał na gorąco moment tektonicznej zmiany politycznej i gospodarczej, ale i poniekąd sam stawał się jej ofiarą. Inflacja była tak galopująca, że po kilku tygodniach pracy członkowie ekipy zakwestionowali ustalone wcześniej stawki – tak bardzo złotówka straciła na wartości (z tego samego powodu trzeba było nieustannie przepisywać kwoty padające w dialogach, podobnie jak miało to miejsce np. w "Dekalogu, Dziesięć" [1989] Krzysztofa Kieślowskiego, gdzie kwoty modyfikowano nawet w postsynchronach). Dla dzisiejszych dzieciaków lekceważenie Anety, prychającej pogardliwie na wieść, że "Słoń" ma zgromadzone na książeczce oszczędnościowej "tylko" dwieście tysięcy złotych, musi się wydać co najmniej zastanawiające. (Ciekawe, że z gotowego filmu wyleciała obecna w scenopisie wymiana dialogowa, w której Malinowska obiecuje gosposi premię w dolarach po powrocie z Bliskiego Wschodu, na co fałszywa gosposia czyni znak krzyża na piersi i mówi: "Broń boże w dolarach. Niech już będą jeny – są pewniejsze". 


Czy ślady pierwszych pęknięć transformacyjnych można dostrzec już w "Mów mi Rockefeller"?
Michał Oleszczyk
"Mów mi Rockefeller" był kierowany do realizacji w czasie, kiedy w życie wchodziła tzw. ustawa Wilczka, uwalniająca przedsiębiorczość w Polsce od 1 stycznia 1989 roku. W całym filmie można odczuć elektryczne napięcie między tradycją a nowoczesnością; między tym, co dawne i zastane ("krakowskie", chciałoby się powiedzieć, idąc tropem pierwszych scen z Jagodą), a tym, co dopiero rodzące się w spazmach (rzecz jasna w Warszawie). I tak z jednej strony mamy tu scenę narodzin pierwszego kapitalistycznego planu rodzeństwa pod pomnikiem Jana III Sobieskiego na warszawskiej Agrykoli (lokacja, do której Szarek znacząco powróci w "Sponie" [1998]), a z drugiej dokumentalne zdjęcia z bazaru na stadionie Skry, gdzie biustonosze sprzedaje się obok puszek z saletrą i archiwalnych numerów "FantastykiJest w "Mów mi Rockefeller" także nuta łagodnej futurologii, kiedy to "Bączek" przekształca blokowe mieszkanie Malinowskiej w sterowany komputerowo "smart home" – na trzy dekady przed pojawieniem się tego zjawiska w świecie realnym. Nawet nazwa liceum, do którego uczęszczają bohaterowie, nosi imię archetypicznego polskiego innowatora – Ignacego Łukasiewicza – i została wymyślona na potrzeby filmu, w którym przeczucie nadchodzącej zmiany definiowanej jako rozkwit jest wręcz dotykalne.

Jak wiemy w roku 2019 nie wszystko w polskiej transformacji poszło dobrze, a z rezultatami jej rozmaitych grzechów założycielskich (zwłaszcza klasowych i ekonomicznych) borykamy się do dziś. Czy ślady pierwszych pęknięć można dostrzec już w "Mów mi Rockefeller"? Faktem jest, że sami twórcy – powracając do postaci (ale już nie do fabuły) oryginału w "Żegnaj, Rockefeller" (1993) – nie będą już tak jednoznacznie optymistyczni, a sam Szarek pokaże w "To my" (2000) dość gwałtowne klasowe napięcia, wpisane pobocznie w licealną love story. Wspomniany wcześniej Michał Piepiórka dostrzega "grzech założycielski" już w przewodniej piosence do słów Agnieszki Zygmunt i Jacka Cygana, śpiewanej przez Ryszarda Rynkowskiego, w której kapitalizm ma służyć próżniaczemu życiu "nachapanych" ("Mały biznes zrób, szybki biznes zrób, jakiś biznes zrób – potem laba!"), a także jest fundowany na fantazji o przestępstwie (wspomniany mimochodem "jeden skok, jeden skok na bank") – co jest ciekawe o tyle, że pierwotny tytuł "Rockefellerabrzmiał "Ich pierwszy gangTakże w rysunku postaci dozorcy Jędrysa widać po latach pewne klasowe przerysowanie (dzieciaki z domu inżyniersko-lekarskiego zabawiają się w pierwszej scenie, zwodząc dozorcę bloku zdalnie sterowaną butelką wódki, a sam Jędrys pokazany jest jako nierób, pijak i koniec końców zdrajca), na szczęście złagodzone empatycznym poprowadzeniem roli świetnego Heromińskiego przez Szarka.

Sam film okazał się dużym sukcesem kasowym, i w tym sensie był jednocześnie rodzajem samospełniającej się przepowiedni (zawartej w tytule), jak i kolejną perłą w koronie dynamicznego Studia Filmowego Zebra (dowodzonego przez Juliusza Machulskiego i Jacka Bromskiego). "Rockefellera" dystrybuowano na 17 kopiach, a szczególnie mocno eksploatowało go warszawskie Kino Luna (Szarek do dziś utrzymuje, że frekwencja musiała być realnie znacznie wyższa niż zaksięgowane 350 tysięcy widzów – w tej kwestii odsyłam do zredagowanej przez Artura Majera książki pt. "Zebra: 30 lat kręcenia"). Recenzentom film się podobał, a Roma Górnicka konkludowała pedagogicznie na łamach "Filmu" (24/1990) że "bez znajomości języków obcych i bez wsparcia rodziny trudno rozkręcić jakikolwiek interes; (...) na szkołę nie ma co na razie liczyćFaktem jest, że dla takiego dzieciaka, jak piszący te słowa, równie atrakcyjne jak fabuła i humor filmu, były obecne w nim frykasy z Baltony (zdobywane z wysiłkiem przez scenografa Krzysztofa Baumillera) i komputery obecne w domu bohaterów.

Na koniec warto może  zadać pytanie – nieco polemiczne wobec wspomnianej na początku rozprawy Michała Piepiórki – czy "Mów mi Rockefeller" rzeczywiście jest bezkrytyczną apologią amoralnego, niepowstrzymanego kapitalizmu? Mając w pamięci ostatnie ujęcie, łatwo udzielić odruchowej odpowiedzi twierdzącej, ale sprawa jest bardziej złożona. Jakkolwiek przedsiębiorczość małych Malinowskich jest niepowstrzymana i celebrowana przez Szarka, to przecież wyzbyci są oni najciemniejszych impulsów kapitalistycznych, jakimi są wyzysk i chciwość. Co więcej, impuls do stworzenia fabryki piłeczek pingpongowych jest w gruncie rzeczy ekologiczny: powstają one przecież z utylizowanych śmieci, a kiedy w wyniku zdrady Jędrysa fabryka trafia w ręce Agaty i szajki Matrosa, "Misio" macha ręką i stwierdza stoicko, że: "Nie można mieć wszystkiego, a oni niech produkują – przynajmniej śmieci trochę ubędzie". 


Wystarczy zestawić tę wizję Szarka i Nyczki – fantazję łagodnego, uśmiechniętego nadwiślańskiego kapitalizmu, w której stawką jest sok pomarańczowy w kartonach i miłość egzotycznej księżniczki – choćby z takim klasycznym tekstem reaganowskiego kina lat 80., jak "Ryzykowny interes" (1983) Paula Brickmana, w którym nastolatek zamienia pod nieobecność rodziców dom w intratny burdel (z pełną aprobatą twórców), by zrozumieć, że nasze polskie marzenia AD 1989 były jednocześnie bardziej niewinne i mocniej zakorzenione w duchu wizjonerów dwudziestolecia międzywojennego niż w bezdusznym świecie krwiożerczego zysku, którego w "Mów mi Rockefeller" de facto nie ma – ale który przedarł się do naszej rzeczywistości mimo to.


OD AUTORA: Za wywiady, poświęcony czas i za udostępnienie materiałów produkcyjnych filmu "Mów mi Rockefeller" dziękuję pp. Waldemarowi Szarkowi i Ryszardowi Maciejowi Nyczce. Za konsultację motoryzacyjną dziękuję Witoldowi Juraszowi. Skorzystałem także z monografii twórczości Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (Józef Rurawski, "Tadeusz Dołęga-Mostowicz", Warszawa 1987) i z wspomnianego w tekście albumu na 30-lecie Studia Filmowego Zebra, zredagowanego przez Artura Majera.


Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

Najnowsze Newsy