Nie ma sensu dyskutować kto lepszy - Pacino, De Niro, Hoffman, Hopkins czy Nicholson...
Każdy aktor zachwyca czymś innym - u Hopkinsa najbardziej podziwiam umiejętność wyrażania *olbrzymich* emocji za pomoca jednego gestu, jednej miny albo kilku słów (trochę się powtarzam, ale tematu o nim jeszcze nie założyłem, a te słowa wydają mi się najtrafniejsze).
Najbardziej zapadły mi w pamięci role w Okruchach Dnia, Milczeniu Owiec i Człowieku Słoniu. Ciągle nie widziałem Prawdziwej Historii (którą ponoć uważa za swoją najlepszą kreację), Amistadu i Cienistej Doliny.
No i jak wcześniej napisałem - jego największą wadą (która za to takiemu Hannibalowi czy Stevensowi na pewno się przydała) jest dla mnie 'angielska'/arystokracka maniera w głosie, która zostaje w większości ról.
Z drugiej strony pośród najbardziej znanych aktorów, nie ma chyba takiego który by jakiejś swojej 'cechy' (pozostającej przy każdej kreacji) nie miał. Może bez niej nie staliby się tak rozpoznawalni. Ale wracając do tematu.
Jestem świeżo po seansie "Magic" z 1978 roku (nareszcie widzę młodego Hopkinsa), i dopiero teraz natchnęło mnie żeby coś więcej napisać.
O ile uznaję go za jednego z naj-najwybitniejszych aktorów i wiele razy zachwycił mnie swoimi rolami... dopiero teraz zauważyłem w jego roli piętno geniuszu (ocierającego się o szaleństwo). Mimo że film lekko mówiąc wybitny nie jest (ale całkiem niezły), rola brzuchomówcy z rozdwojeniem jaźni - które symbolizuje marionetka - jest porażająca. Jeszcze żaden psychopata nie zrobił na mnie takiego wrażenia.
To jedna z tych kreacji, przy których zdaje mi się, że aktor włożył w nią wyjątkowo dużo energii - jakby chciał 'nareszcie' jakąś prawdę o sobie, jakąś część siebie ujawnić/przedstawić (przypomina mi się od razu rola Rourke'a w Zapaśniku, ale tam podobieństwa z jego życiem prywatnym były oczywiste).
Właśnie w temacie obok przeczytałem że Hopkins jest alkoholikiem, rozchwianym emocjonalnie, przesiąkniętym poczuciem pustki... czasem poświęcającym się *całkowicie* swojej pracy (mam na myśli aktorstwo), by innym razem od niej uciekać. A w gruncie rzeczy osobą nieszczęśliwą.
Cholera wie czy cokolwiek z tego jest prawdą, ale rozdarcie i fanatyczne poświęcenie pracy (przy jednoczesnym pragnieniu ucieczki) pasuje do Corky'ego (i Fatsa!) jak ulał.
"Szept może być głośniejszy od krzyku" - może dlatego potrafi za tym spokojem i 'angielską' elegancją (swoją droga przedrostek 'sir' bardzo mu pasuje) przekazać tyle emocji.
Cóż, można sobie spekulować... to by było na tyle.
"angielska"? Walijczycy by cie chyba zabili. Wystarczy wpisac na YT pod jakims filmikiem, że Hopkins to wybitny angielski aktor i poobserwować zawieruchę jaka sie zaraz zrobi.
Jeszcze jedno w wolnej chwili sobie skrobne. Nie wydaje mi się zebyś z tymi akcentami miał rację. Mysle, że Hopkins przywiazuje b. duza wage do strony jezykowej i uzywa jej swiadomie, ona wynika z roli.
W "Remains of...” , w „Shadowlands” w „Howards end” oczywiście sprawa jest jasna. W sztukach szekspirowski także. Np. w Othello -już tu się odbywała dyskusja na ten temat, kolezenstwo twierdzilo, ze posługuje się akcentem walijskim- akurat nbie analizowam tego, ale wydaj mi sie logiczne i mozliwe- bo Maur jest outsiderem, tak jak i Walijczyk nie należy do scisłego centrum Imperium. A Hopkins jest aktorem myslacym i analizujacym, cokolwiek by na swój temat nie twierdził, tak jest.
W „Milczeniu owiec” ja osobiscie nie słysze brytyjskiego akcentu (nie wiem, może mi słon na ucho nadepnął?) tam jest jakiś nieokreslony amerykanski styl, np. w pierwszej scenie w więzieniu- kiedy Lecter opowiada jak to wsunal wątrobkę . Ale i w ostatniej scenie spotkania ze Starling jego wymowa (na pewno inna niż Foster i inna niż w scenie pierwszej) jest syczaca – dlatego, że Lecter jest jak gad . W „Milczeniu…” jest węzem.
Kameleonem jest natomiast w „Hannibalu”. Hopkins w tym filmie w ogole (tzn w pierwszej czesci) musi wystrzegać się skojarzen z amerykanskoscią . Dlaczego? Bo Hannibal się ukrywa. We Florencji robi za wykształconego europejskiego dzentelmena, znawcę sztuki renesansu, konesera, z niemal arystokratycznym- choć niejasnym- pochodzeniem.
A „Nixon”? grał prezydenta Nixona. Czy wychodzi tam jego brytyjskość?
Duzo by pisać. Nie chce zanudzać.
Cóż, według Wikipedii A.H. jest brytyjskim aktorem, a urodził się w Porcie Talbot, w Walii - która należy do Wielkiej Brytanii.
Poza tym w tej Walii mówi się na ogół po angielsku - znowuż według Wikipedii, 20% tamtejszej ludności mówi po walijsku.
Jakoś ten jego akcent musiałem nazwać, a zbyt słabo się orientuję w lingwistyczno/geograficznych tematach, żeby znaleźć inne określenie. :P
W Magic akurat mówił w zupełnie inny sposób, więc może po jeszcze kilku kolejnych filmach zmienię zdanie.
"dopiero teraz zauważyłem w jego roli piętno geniuszu (ocierającego się o szaleństwo)."
Tak dopowiem, że on tam gra szaleńca, który jest/próbuje robić za geniusza. Ale cytat nie odnosił się do granej postaci, tylko do tego *jak* ją zagrał - do samego aktora. ;)