Colin Firth

Colin Andrew Firth

8,5
72 340 ocen gry aktorskiej
powrót do forum osoby Colin Firth

Dla osób, które nie brały udziału w poprzedniej dyskusji powtórzę zasady:
1. W tematach, których tytuł rozpoczyna się od "Dyskusyjny Club Firthowy" rozmawiamy o filmach, które oglądaliśmy. Mogą tu być "zdradzane" szczegóły fabuły, więc osoby, które chcą mieć niespodziankę w kinie niech lepiej wstrzymają się z czytaniem do czasu obejrzenia filmu.
2. Klub jest przeznaczony dla fanów Colina Firtha - filmy będą omawiane przede wszystkim w sposób bardzo Colino-centryczny. (Co nie przeszkadza w tym, żeby porozmawiać o innych aktorach, reżyserii, muzyce, kostiumach itp...)
3. Na omówienie każdego filmu jest tydzień. Po upływie tego czasu temat nie zniknie, ale powstanie nowy - dotyczący kolejnego, zapowiedzianego wcześniej, filmu.
4. Rozmowa o "ASM" potrwa do 13 lutego (to trochę więcej niż dwa tygodnie, ale chyba lepiej liczyć te daty od niedzieli do niedzieli)
5. Życzę twórczej dyskusji!

Na temat drugiej dyskusji naszego Klubu jednogłośnie został wybrany "Samotny mężczyzna". Nie ma w tym chyba nic dziwnego, biorąc pod uwagę, że jest to najbardziej nagradzany (zaraz po "TKS") film z udziałem Colina.
Przed chwilą obejrzałam go po raz drugi i muszę przyznać, że wrażenie było dużo mocniejsze niż za pierwszym razem. Może wynika to z mojego przygotowania... Gdy oglądałam ten film po raz pierwszy, był on rozpoczęciem akcji "Obejrzę wszystkie filmy z Colinem". Przedtem Colin zachwycił mnie Darcym i paroma innymi komedyjkami romantycznymi. George z "ASM" rzucił mnie na kolana (a raczej to jak doskonale został zagrany), jednak film w całości wydawał się trochę zbyt ciężki.
Teraz, znając już całą dostępną filmografię Colina mogę sobie do takich perełek wracać i starać się analizować je bardziej dogłębnie ;)

Po dzisiejszym oglądaniu moim pierwszym spostrzeżeniem jest to, że "ASM" jest filmem przede wszystkim obrazu i dźwięku. Dialogi ograniczone są raczej do minimum, w kilku scenach w ogóle ich nie słyszymy, gdyż zagłusza je wyolbrzymiony odgłos lejącego deszczu, uderzeń młotka, czy nadająca temu filmowi nastrój muzyka. Często pojawiają się zbliżenia (pistolet wkładany do teczki, licznik samochodu, oczy i usta dziewczyny w sekretariacie oraz Carlosa wydmuchującego dym papierosowy, gołe torsy grających w tenisa chłopaków itd.). Zabiegiem bardzo podkreślającym oderwanie od rzeczywistości, "życie obok świata" głównego bohatera jest też spowolnienie sceny jazdy samochodem.
Podczas pierwszego oglądania nie zwróciłam tez zupełnie uwagi na pojawiające się co chwilę zbliżenia zegara, który jak się na końcu okazuje, odmierza ostatnie godziny życia George-a. (Moment śmierci przedstawiony jako ustanie tykania zegara).
Ciekawy jest też motyw wody (sceny próbującego wypłynąć na powierzchnię/ topiącego się / pogrążonego w otchłani wody człowieka). Z resztą George chyba nawet wspomina o tym, że czuje jakby się topił. W zestawieniu z tymi scenami zainteresowała mnie bardzo scena w morzu. Tam woda, pływanie dawały dziką radość i poczucie wolności (dopóki woda nie zalała/ podtopiła George-a).

To takie wstępne spostrzeżenia. Z reszta na razie się powstrzymam, bo ten post i tak jest już nieprzyzwoicie długi, a poza tym chcę miec jeszcze możliwość dopowiedzenia czegoś w trakcie dyskusji.

tatoke13

witam witam:)

na wstępie po prostu MUSZĘ wyrazić swoją wielką radość, że grono fanów (i fanek;) tego wspaniałego aktora tak szybko się powiększa, i że jest w końcu z kim podyskutować o jego filmach i rolach. Osobiście uwielbiam Colina od X czasu, zawsze uważałam go za utalentowanego i b. przystojnego aktora, z niesamowicie uroczym uśmiechem:) to słowem wstępu.

Na poprzednią dyskusję, o 'The King's Speech' się nie załapałam, ale o "A Single Man' podyskutuję równie chętnie, to jeden z moich ulubionych filmów. O Colinie i jego roli zaraz napiszę, bo chciałabym zacząć od innych elementów, które mnie tak w tym filmie ujęły. A były to muzyka i zdjęcia. Ten film jest wg mnie jednym z nielicznych przypadków, gdzie muzyka nie jest tłem dla opowiadanej historii, a wręcz 'dopowiada' kwestie, których bohaterowie nie wypowiadają. Dla mnie jest to niesamowity filmowy zabieg. Tak jak zauważyłaś, w filmie jest stosunkowo mało dialogów, wiele kwestii i emocji jest granych gestami czy wyrazami twarzy, co stwarza (uwielbiane przeze mnie w kinie) pewne niedopowiedzenia i kwestie niedosłowne, które każdy może interpretować po swojemu. wg mnie te nieme sceny można tak dobrze i emocjonalnie odczytać właśnie dzięki temu, że muzyka jest piękna, tak dobrze dobrana i świetnie skomponowana z każda sceną. (A swoją drogą motyw muzyczny pojawiający się w końcowej scenie i przy napisach jest tak piękny, że brak słów..).

Co do zdjęć, to nie chcę się powtarzać z autorami recenzji, którzy zwrócili uwagę na zmiany barw w filmie, które odpowiadały nastrojowi bohatera. W połączeniu z rewelacyjną grą aktorską i wspaniałą muzyką tworzy to piękny, wzruszający obraz. Myślę, że kluczową rolę odegrała w tym wszystkim wrażliwość reżysera - czekam z niecierpliwością na jego kolejny film.

A teraz przechodząc już do właściwego tematu, czyli gry Colina oczywiście - czysty g-e-n-i-u-s-z. Byłam pod tak przeogromnym wrażeniem, nawet teraz mam łzy w oczach, kiedy sobie przypomnę niektóre sceny. Wg mnie granie homoseksualistów jest b. trudne, bowiem niezwykle łatwo taką rolę albo spłaszczyć, albo przerysować, albo obrócić w żart. Tutaj nie było żadnej z tych sytuacji, Firth zagrał z niesamowitym wręcz wyczuciem, wrażliwością, łagodnością.. A jednocześnie jego rola nie była nudna, ani przewidywalna. Mam wrażenie, że nawet najbardziej zatwardziały homofob po obejrzeniu tego filmu mógłby się wzruszyć historią George'a. Swoją drogą, scena, w której przez telefon dowiaduje się o wypadku i śmierci partnera to aktorska perełka - pokazanie takiej rozpaczy samą mimiką twarzy - brak mi słów zachwytu.

Podziwiam także to, że, pomimo złożoności postaci, Colin zagrał to tak oszczędnie. Wg mnie to tylko wzmocniło efekt i emocjonalny odbiór przez widza. Gdyby przez większość filmu miotał się, krzyczał, płakał i nieustannie użalał się na sobą, to rola nie byłaby tak dobra. Mistrzostwem jest dla mnie to, że tyle emocji, wewnętrzne rozdarcie, poczucie rozpadającego się świata i utraty sensu życia pokazał tak ograniczonymi środkami wyrazu, a jednocześnie nie pozostawiał widzowi wątpliwości co do tego, jakie straszne emocje przeżywał...

Nie wiem, czy dobrze to wszystko opisuję.. Chyba po prostu za bardzo wczuwam się w ten film i w sytuację bohatera, za bardzo daję się ponieść emocjom, i przez to ciężko mi wyrazić to wszystko, co czuję, oglądając 'A Single Man'. Ale tak naprawdę potwierdza to tylko to, że ten film jest rewelacyjny, a rola Firth'a genialna. I pomimo całej mojej sympatii do Jeffa Bridges'a chyba nigdy nie wybaczę mu tego, że 'zabrał' Colinowi Oscara. Bo nikt mi nie wmówi, że rola w 'ASM' nie była najlepszą pierwszoplanową rolą męską zeszłego roku, ot co!;)

annmar1

Na razie jestem na FW tylko przelotem więc dalszą część moich wrażeń po obejrzeniu "ASM" dopiszę później.
Chciałabym tylko nawiązać do tego, że grono fanów Colina tak się powiększa. Kiedyś już proponowałam, żeby utworzyć niezależne forum polskich fanów Colina. Wtedy odzew był dość mały. Może teraz, gdy jest nas więcej udałoby się coś takiego zorganizować? Na takim normalnym forum łatwiej coś znaleźć, niż na FW, gdzie tematy się pokrywają i widać tylko 5 ostatnich. Przy tym jeszcze te głupie zwężające się okienka... no cóż, rzucam pomysł do przemyślenia ;)

tatoke13

pomysł z forum dobry, zwłaszcza teraz, kiedy Firth jest na fali i nagle wszyscy go kochają;)

no ale czekam na dalsze głosy w tej dyskusji! i pozdrawiam koleżankę z tego samego miasta;)

annmar1

Przez ostatnie 4 dni byłam na wyjeździe bez dostępu do internetu, teraz można już wrócić do tematu (jak odeśpię ;) )

tatoke13

A Single Man to arcydzieło jakich mało niestety jest mi dane zobaczyć. W tym filmie dialogi są miłą otoczką, a główną role gra muzyka, zdjęcia i gra aktorska. Film jest zdecydowanie nie na "jeden raz". Aby dobrze go zrozumieć trzeba wgłębić się w tę historie, prześledzić każdy najdrobniejszy szczegół, nawet najmniejszy ruch jest w tym filmie bardzo symboliczny.

No właśnie Symbol - sztuka pokazania tego filmu sprawia, że każdy może go interpretować na własny odpowiedni sposób. Reżyser dał nam tylko zarys historii, którym dysponujemy i którą sami możemy rozwinąć, dopisać poszczególne epizody. Dał nam on jeden dzień z życia George'a, który jest niezwykle przepełniony uczuciami, ale nic nie jest powiedziane w prost. Oglądając film sami w myślach możemy dopowiadać sobie słowa, jakie mogą tlić się w głównym bohaterze. Obraz pokazuje nam człowieka, który musi wszystkie swoje uczucia trzymać w środku, nie może jak zwykła osoba wykrzyczeć całemu światu jak bardzo cierpi, ponieważ wie że nikt go nie zrozumie. A taki zabieg wyniszcza człowieka, staje się aspołeczny, nie może tak dłużej żyć - dlatego decyduje się zakończyć swoje cierpienie. Najlepiej to widać w scenie gdy dowiaduje się o śmierci ukochanej osoby, wszyscy wiedzą że najbliższą osobą był George, ale ze względów moralnych nawet nie pozwolono mu przylecieć na pogrzeb ( ta śmieszna wypowiedź: "Tylko najbliższa rodzina" ).

Dopełnieniem tego wszystkiego jest gra światłem, kontrastem, czasem i muzyką. Abel Korzeniowski ( Polak! ) spisał się na medal, nic dodać, nic ująć. W tej muzyce człowiek się po prostu rozpływa. Kolejnym ciekawym aspektem jest układ piosenek w soundtracku, odpowiednie jest tak ułożony do toczącego się dnia bohatera. Od "Drowning" ( tonięcia przed obudzeniem się ) do "Sunset" ( ten utwór przepięknie oddaje wrażenie, jakby bohater wiedział że to jego ostatni zachód słońca przed samobójstwem ) i "And Just Like That" - finałowy utwór.

Kolejnym punktem jest przepięknie oddana sceneria amerykańskich lat 60'. To jest coś pięknego. Każdy strój, samochód, element mieszkania, szczegół oddaje klimat ubiegłego wieku. Jestem pod wielkim wrażeniem scenografii.

Na razie tyle, chce mieć coś jeszcze do powiedzenia później ;)

tatoke13

Widzę, że dyskusja o ASM stanęła nieco w miejscu. To pewnie wina ferii, grypy itp. zimowych atrakcji. Szkoda, bo to wspaniały film. (Sama biję się w piersi, mea culpa, że dopiero teraz zamieszczam niniejszą opinię). I też, jako fanka Colina z pewnym stażem, wyrażam zadowolenie, że grono wielbicieli Jego Wysokości Firtha się powiększa.

Annmar, witamy w DKFie :)
Bastian, mam nadzieję, że to nie ostatni Twój post :)
Tatoke, wracaj szybko, bo bez Ciebie dyskusja nam tu zamiera :)
Mając powitania za sobą, przejdę do filmu, który jest w moim odczuciu jednym z najlepszych filmów CF, prawdę mówiąc jest lepszy od TKS.

Ach, jaki to piękny film! Po raz kolejny (pewnie piąty albo szósty) przez dwie godziny nie mogłam oderwać oczu od ekranu. Przepiękny. Wysmakowany, poruszający, głęboki. Lecz przede wszystkim piękny. Od strony estetycznej dopracowany w każdym szczególe do perfekcji. Na razie skupię się na zachwytach. Nie przypominam sobie, abym w ostatnich czasach widziała film, który w tak przepiękny sposób pokazywałby ludzi. Zwłaszcza mężczyzn, choć nie tylko. Bo i Julienne Moore, grająca przyjaciółkę George'a, jest przecież przepiękna, jakby żywcem wyjęta z lat sześćdziesiątych, elegancka, zmysłowa, czarująca. Przede wszystkim piękni są jednak mężczyźni, co się tłumaczy oczywiście gejowską wrażliwością głównego bohatera. Ich ciała zapierają dech w piersiach. Za każdym razem wstrzymuję oddech, gdy na ekranie ukazują się spocone torsy studentów grających w tenisa, doskonała twarz niebiańsko przystojnego Hiszpana lub nagie ciało Colina Firtha tonącego w oceanie. Wszystko jest piękne w tym filmie. Piękna jest również zachwycająca, poruszająca najczulsze struny muzyka naszego rodaka, Abla Korzeniowskiego. Dawno już żadna muzyka filmowa tak mnie nie zachwyciła i nie utkwiła pod czaszką, aż nie chce się wierzyć, że ktoś tak wiernie potrafił przełożyć na język dźwięków to, co zostało zapisane w obrazie.

Ten post w założeniu miał być jednym wielkim "Ach", wyrażającym zachwyt. Przejdę więc do tego, co jest w tym filmie najlepsze. Hipnotyzująca gra Colina Firtha. Tą rolą Colin przypomniał wszystkim, jak niewiarygodne tkwią w nim możliwości. Stworzył rolę absolutnie doskonałą, być może najlepszą w swej długoletniej karierze. W jego wykonaniu George Falconer jest człowiekiem powściągliwym, dalekim od epatowania rozpaczą, pozostającym w ryzach dobrego wychowania, angielskiej rezerwy i nienagannie skrojonego garnituru. Jednocześnie jest człowiekiem głęboko zranionym, wewnętrznie przetrąconym, jakby poszarzałym. Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia, w jaki sposób Colin osiągnął ten efekt tłumionej rozpaczy. Rzecz zasadza się chyba na minimalistycznych drgnieniach twarzy i jak zwykle nieprawdopodobnie wymownych, intensywnych spojrzeniach. Są to oczy, które prześwietlają wszystko i wszystkich na wylot, jednocześnie nie pozwalając przeniknąć przez niewidzialną zasłonę spojrzeniom z zewnątrz. W pewnych momentach zaciągają się mgłą i stają się nieprzeniknione. Są też chwile, gdy wesoło rozbłyskują lub stają się uwodzicielskie, bo Georgem targają rozmaite emocje, niekiedy skrajne, przechodzące od rozpaczy czy desperacji poprzez różne odcienie wesołości, pożądania, po radość. Annmar słusznie zwróciła uwagę na oszczędność środków, za pomocą których został osiągnięty ten oszałamiający efekt. Niewielu aktorów na świecie potrafiłoby zrobić coś takiego.

Co do najsłynniejszej sceny, kiedy to George odbiera telefon z wiadomością o śmierci Jima, to moim zdaniem przejdzie ona do historii kina, podobnie jak "Scena nad jeziorem" z P&P. Ilu aktorów może poszczycić się scenami, które mają swoje nazwy?
Druga cudowna scena, to scena kolacji w domu Charley. Pełna ciepła, czaru i naturalności. Tyle w niej spontaniczności i jakiejś intymności w relacjach Colin - Julienne Moore, że ma się ochotę powiedzieć: hej, oni naprawdę się przyjaźnią i zjedli razem beczkę soli. Tak przy okazji, Julienne Moore jest tu zachwycająca, jak zwykle zresztą. Stworzyła z tej małej rólki prawdziwy klejnot, wart niejednej nagrody. Poza mistrzowską grą Colina Firtha oczywiście, w pamięci pozostaje właśnie jej rozczarowana życiem Charley.

I całkowicie popieram Annmar. W zeszłym roku nie było lepszej pierwszoplanowej roli męskiej niż rola Colina w ASM. Cała ta Akademia zwyczajnie go skrzywdziła. A Jeffa Bridgesa mi szkoda. Tyle czasu czekał na Oscara, a teraz wszyscy mówią, że mu się nie należał. Niestety, taka jest prawda.

Na koniec jeszcze jedno "WOW" muszę wyartykułować, bo mi leży na sercu. Wiem, że trochę od czapy i niezupełnie na temat, ale chodzi o to, że dobiegający z offu matowy, lekko zdarty głos Colina Firtha just melts me. Bo, że Colin jest piękny w tym filmie i nagi to pisać chyba nie muszę :)

PS. Proponuję, żebyśmy porozmawiali jednak trochę o zdjęciach, a przede wszystkim o przesłaniu. Jak ten film zrozumieliście, jak Waszym zdaniem należy go interpretować?


sha_ik

Zachęcona Waszą dyskusją, obejrzałam ten film - przed chwilą skończyłam go ogladać. Bardzo dziekuję, bo tak pięknego i poruszającego filmu dawno nie widziałam. Jest smutny, ironiczny i przewrotny. Jak całe nasze życie. Wszystko przychodzi nie w porę, nie wtedy, gdy jesteśmy gotowi, ciągle nas zaskakuje, nawet, gdy staramy się wszystko zaplanować, kontrolować.
Szczęście zburzone w jednej chwili, ogromne cierpienie, okrucieństwo życia (sąsiedzi!), a jednocześnie ciągła, rzucająca sie w oczy uroda świata, wręcz bolesna. Bohater cierpi z bólu i zachwytu jednocześnie. I tak, jak napisaliście - wszystkie uczucia zamknięte, pod kontrolą. Ale jednocześnie taka samoświadomość Georga, dystans, do siebie też.
Jeszcze różne wrażenia się we mnie kłębią, pora późna, czas spać...

tara_filmweb

"Jest smutny, ironiczny i przewrotny. Jak całe nasze życie. Wszystko przychodzi nie w porę, nie wtedy, gdy jesteśmy gotowi, ciągle nas zaskakuje, nawet, gdy staramy się wszystko zaplanować, kontrolować.
Szczęście zburzone w jednej chwili, ogromne cierpienie, okrucieństwo życia (sąsiedzi!), a jednocześnie ciągła, rzucająca sie w oczy uroda świata, wręcz bolesna."

Pięknie spuentowałaś ten film, Tara. Trafiłaś moim zdaniem w samo sedno.

Tragedia Geaorge'a jest tym bardziej odczuwalna, im ruchliwszy wydaje się świat go otaczający. Czas George'a się zatrzymał, co pięknie zostało podkreślone zdjęciami w zwolnionym tempie. Mimo, że mamy rok 1962, a świat paraliżuje strach przed konfliktem nuklearnym, George zdaje się nie zwracać uwagi na bieżące wydarzenia. Nie pasjonuje się konfliktem kubańskim, nie podziela powszechnego strachu. Przez osiem miesięcy usiłuje walczyć z rozpaczą o każdy oddech, o jedną jasną myśl. Nic z tego. Każdy kolejny dzień przynosi na nowo tylko ból nie do zniesienia i wszechogarniające cierpienie. Trudno się dziwić, że George postanawia z tym skończyć. Z pozoru dzień z życia George'a, który obserwujemy, niczym szczególnym się nie wyróżnia. Goe jak co dzień przywdziewa z bezwzględną pedanterią strój i maskę, które pozwolą mu przetrwać nadchodzęce godziny, odgrodzą od wścibskich tego świata. Toaleta, śniadanie, podróż samochodem do pracy, rozmowy ze studentami, zajęcia, spotkania z przyjaciółmi i przypadkowo spotkanymi ludźmi. Jednak przez cały ten czas George żegna się z życiem. Każda chwila, spojrzenie, zapach, wszystko to postrzega po raz ostatni z wyjątkową ostrością i nie potrafi uciec od prostego faktu, że to, co go otacza - zapachy, zwierzęta, ludzie, jednym słowem świat cały - jest niewymownie piękne. Świadomość końca wyostrza zmysły i wtedy właśnie, paradoksalnie, George zaczyna cieszyć się życiem, smakować jego urodę, dostrzegać sens w niewielkich ułamkach czasu, kiedy dane mu jest poczuć bliskość drugiego człowieka. I choć bolesne wspomnienia powracają, w miarę upływu dnia pięknych chwil przybywa, poczucie sensu rozlewa się na coraz dłuższe odcinki, barwy nabierają ciepła i George już wie, że życie jest piękne. I wtedy właśnie ... no cóż, takie jest życie. Film Toma Forda to opowieść o człowieku, który przeżył pięknie swoje życie dzięki własnej wrażliwości i zrozumiał, że sensu należy poszukiwać w drugim człowieku.
Piękny film i piękni są ludzie zamieszkujący filmowy świat. Piękni zewnętrznie, piękni wewnętrznie.

Btw, książka Christophera Isherwooda, na podstawie której nakręcono film jest równie znakomita i zdecydowanie różni się od filmowej adaptacji. Tom Ford właściwie oparł jedynie swój obraz dość luźno na motywach powieści. Zachęcam do przeczytania, kto jeszcze nie czytał.

sha_ik

oo, to muszę koniecznie przeczytać tę książkę!

a jeszcze co do filmu, jego przesłania, itp.. "A Single Man' to, obok "Closer', najsmutniejszy film, jaki widziałam. Bezlitośnie pokazuje to, że nawet, gdy mamy bliskich przyjaciół, którzy teoretycznie są naszą podporą, którym możemy się wypłakać i wyżalić, to i tak w głębi duszy z bólem, cierpieniem i rozpaczą pozostajemy całkowicie sami. I że tak naprawdę nikt nie jest w stanie pomóc nam w pogodzeniu się z własnym życiem. Potwornie to smutne, ale prawdziwe.

Zwróciłyście też fakt, że George przez cały film myślał o samobójstwie i planował je, a śmierć przyszła - paradoksalnie - w momencie, kiedy pogodził się z życiem i zaakceptował je. To też świetnie pokazuje, jak życie bywa przewrotne i jak nigdy nie możemy być pewni dosłownie niczego. Pamiętam też, że końcowe słowa filmu, wypowiedziane z offu, najbardziej mnie uderzył i wywołały prawdziwą lawinę łez i uwolnił do końca wszystkie emocje, które wzbudził we mnie ten film.

Ah. Tak się nakręciłam, że chyba niedługo znowu sobie to obejrzę. I znowu popłaczę.

annmar1

Z tą samotnością jest tak, że jak już pogodzimy się z faktem, że w gruncie rzeczy zawsze byliśmy samotni, i zawsze będziemy, wtedy perspektywa zaczyna się zmieniać. Będąc świadomi, że samotność stanowi permanentną cechę naszego bycia, możemy zacząć dostrzegać małe gesty dobroci, małe chwile przyjemności i być za nie wdzięczni. Myślę, że to właśnie przytrafiło się George'owi. Gdy oswoił myśl o samotności, przestał się bać. Przestał się bać dalszego samotnego życia. I wtedy odszedł. Płaczę za każdym razem, kiedy zegar przestaje tykać. Nawet gruboskórni przedstawiciele rodzaju męskiego się na tym filmie wzruszają, o ile nie są oczywiście ograniczonymi homofobami.

sha_ik

Chciałam jeszcze dodać...bo tak sobie myślałam o tym filmie w pracy..., że George nie chciał umrzeć od początku. Te długie i staranne przygotowania miały odwlec moment śmierci, przyzwyczaić go do myśli o własnej śmierci (przygotowywanie ubrania przypominało wyobrażanie sobie własnego pogrzebu), cała scena samobójstwa doskonałego z rewolwerem (komiczna przecież) pokazuje, że nie był tak do końca przekonany do tego pomysłu, podczas kąpieli w morzu, gdy zaczyna tonąć, cóż prostszego niż poddać się okazji (byłam zreszta przekonana, że utonie, film od początku to sugerował), a on zaczyna walczyć o życie. Bliskość śmierci, jej muśnięcie, też musiało mu dać do myślenia, czego tak naprawdę chce. A myślę, że nie tyle chciał umrzeć, co chciał przestać cierpieć i w tym momencie nie było innej drogi, by ten stan osiągnąć.
Przypomniał mi się też inny film, "American Beauty", podobnie pokazane za pomocą muzyki, zwolnionych zdjęć wyizolowanie bohatera ze świata, jego samotność i, jednocześnie, wrażliwość na szczegóły, kolory, piękno.

tara_filmweb

Zgadzam się. George nie chciał umrzeć. Gdyby chciał, to by to zrobił. Myśl o samobójstwie była aktem desperacji, ale nie miała charakteru ostatecznego. Powtarzająca się scena tonięcia w oceanie jako figuracja stanu psychicznego bohatera została pięknie pomyślana. W pewnym momencie (nie pamiętam dokładnie w którym) ruch w dół ustaje i George zaczyna się wydobywać z morskiej otchłani, jest coraz bliżej powierzchni i życia. Trafna symbolika.

sha_ik

Tak,masz rację co do znaczenia ujęć w wodzie, odgrywają podobną rolę do tej, którą spełniają kolory.

sha_ik

porównanie 'A Single Man' do 'American Beauty' Mendesa w pełni trafione - te dzieła wywołują podobne wrażenia, skłaniają do myślenia, no i główne role z obu filmów równie genialne.

tara_filmweb

No właśnie George nie chciał umrzeć, przecież każdy z nas nie chce. Ten film też znakomicie ukazuje nasze sprzeczne usposobienie. Otóż każdy z nas ma gdzieś zakodowane, że mimo wszystko chce żyć, istnieć, funkcjonować, ale rozum naszego bohatera, jego cała osoba ( nie wiem czy dobrze to wyraziłem ) chce śmierci i zakończenia tego bólu. George w końcu nie popełnił samobójstwa, może stchórzył, a może po prostu czuł jeszcze iskrę nadziei, że kiedyś los się odwróci.

Muzyka i w scenie próby samobójstwa była doskonale wybrana i przy grze Colina nakręcała komizm sceny. Tym utworem było La Wally - piosenka śpiewana w operze przez kobietę chcącą zakończyć soje życie, rzucając się w lawinę
( niestety nie mogę sobie przypomnieć tytułu sztuki ).

Kurde, im więcej myślę o tym filmie, tym więcej wynajduje w nim ważnych szczegółów ;)

Bastian28

Wiesz, myślę, że są ludzie, którzy naprawdę chcą nie żyć. Popełniają samobójstwo bez zbędnych ceregieli, bez pożegnań, rytuałów i wymyślania coraz lepszych scenariuszy własnej śmierci. To tak, jak z jedzeniem, jesteś głodny, sięgasz po kromkę i zaspokajasz głód, nie rozmyślasz nad tym. Sądzę, że ich stan lepiej oddaje zmęczenie i znużenie, a nie ból. Co do Georga nie sądzę,żeby stchórzył, raczej uświadomił sobie, że ma po co żyć (chwile niosące radość, coraz dluższe), poczuł, że chce życ, że życie sprawia mu jeszcze przyjemność.
Może to trochę cynicznie zabrzmi, ale przy życiu w takich sytuacjach trzyma nas nasza pierwotna, zwierzęca strona, instynkty, nie rozum.

To ciekawa informacja o tej muzyce, dopełnia jeszcze postrzeganie tej sceny. Jestem muzyczną ignorantką, więc sama nie miałabym szans tego dostrzec, dzięki:)

tara_filmweb

to też uwielbiam w tym filmie - że każdy, oglądając go pierwszy, drugi, czy enty raz, zawsze odnajdzie w nim coś nowego, czego wcześniej nie widział. i że każdy zobaczy coś innego, i daną scenę zinterpretuje i odbierze inaczej niż inni widzowie. uwielbiam filmy wywołujące takie wrażenia!

i muszę przyznać, że pomysł dyskusji nad konkretnymi filmami (KULTURALNEJ dyskusji, w której nie padają hasła w stylu: 'jesteś idiotą, nie zrozumiałeś filmu, spadaj gówniarzu, itp, itd) jest rewelacyjny! można się dowiedzieć ciekawych rzeczy, cudzych interpretacji i punktów widzenia, a przy tym naprawdę ciekawie podyskutować o filmach. dzięki Ci, tatoke13;)

Bastian28

George zdecydowanie "czuł iskrę nadziei" :) Był zbyt wrażliwy, by nie dostrzegać piękna tego świata, a obcowanie z pięknem sprawia, że czujemy się szczęśliwi (no, w każdym razie szczęśliwsi).

Informacja o muzyce w scenie "samobójstwa" bardzo cenna :) Przyłączam się do podziękowań tary :)

Bastian28

Opera nosi tytuł "La Wally" i jest autorstwa włoskiego kompozytora Alfredo Cataloni'ego.

tatoke13

Powoli powinniśmy się zastanowić nad wyborem kolejnego tytułu. Są jakieś propozycje? Może "Apartament zero"?

sha_ik

No cóż, ja jestem jak najbardziej za:)

tara_filmweb

Dobrze, może być "apartament zero" ;) W takim razie muszę go sobie odświeżyć...

tatoke13

Ponieważ nie padły żadne inne propozycje, wychodzi na to, że wybór padł na "Apartament zero". Kiedy zaczynamy? W niedzielę 20tego lutego?

sha_ik

Dobrze, jest prawie tydzień na obejrzenie/ odświeżenie sobie, więc chyba każdy da radę.

tatoke13

to chyba sobie z Wami nie podyskutuję, bo nie widziałam tego filmu i nigdzie nie mogę go znaleźć...

annmar1

jest chociażby na YT ;)

tatoke13

A gdzie DKF-u część III ? Apatament Zero" czeka na dyskusję, droga pani prezesko klubu ;)))

annmar1

Jest na chomiku.

tara_filmweb

aaa. ok, to szukam ponownie;)

tatoke13

No to wiem co dziś będę oglądał ;)

tatoke13

Dalsza część dyskusji na: http://firth.phorum.pl/viewtopic.php?p=15#15