Dla osób, które nie brały udziału w poprzedniej dyskusji powtórzę zasady:
1. W tematach, których tytuł rozpoczyna się od "Dyskusyjny Club Firthowy" rozmawiamy o filmach, które oglądaliśmy. Mogą tu być "zdradzane" szczegóły fabuły, więc osoby, które chcą mieć niespodziankę w kinie niech lepiej wstrzymają się z czytaniem do czasu obejrzenia filmu.
2. Klub jest przeznaczony dla fanów Colina Firtha - filmy będą omawiane przede wszystkim w sposób bardzo Colino-centryczny. (Co nie przeszkadza w tym, żeby porozmawiać o innych aktorach, reżyserii, muzyce, kostiumach itp...)
3. Na omówienie każdego filmu jest tydzień. Po upływie tego czasu temat nie zniknie, ale powstanie nowy - dotyczący kolejnego, zapowiedzianego wcześniej, filmu.
4. Rozmowa o "DzP" potrwa do 7 marca (Czyli do najważniejszej nocy w tym roku :D )
5. Życzę twórczej dyskusji!
Witam Was w ten niezwykły - Oscarowy wieczór... Za pewne na dzisiaj jedynym słusznym filmem byłby "TKS", jednak zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią proponuję przyjrzeć się "Dziewczynie z Perłą", a w szczególności Johannesowi Vermeerowi ;)
Jeśli chodzi o ten film to muszę przyznać, że miałam niezwykłe szczęście, gdyż pierwszy raz widziałam go w zeszłym roku na lekcji historii sztuki opatrzony od razu komentarzem pani profesor ;) (trudno powiedzieć, czy to temat tak mnie zainteresował, czy Colin zachwycił, ale później pracę semestralną na ww przedmiot pisałam właśnie o Vermeerze).
Tak więc chciałabym zacząć właśnie od tego spojrzenia "historyczno-sztukowego". Na pewno każdy na pierwszy rzut oka zauważył, że cały film utrzymany jest w specyficznym oświetleniu i kolorach. Myślę, że nie trudno dopatrzyć się w tym celowej stylizacji na obrazy Vermeera. Zainteresowało mnie jednak, że bardzo dużo scen nawiązuje do konkretnych obrazów (np. gdy żona Vermeera jest w ciąży jest idealnie wystylizowana na "Czytającą list").
Film jest o tyle zaskakujący, że mimo, iż nie ma w nim porywająco wartkiej akcji wciąga od pierwszej chwili i potrafi widza (a przynajmniej mnie) w pewien sposób "zaczarować".
No, ale miało być Colinocentrycznie więc do Vermeera :D. Postać bardzo zagadkowa, trochę nieprzewidywalna. Za równo jego relacje z rodziną jak i Griet są dość niejednoznaczne. I tu trochę sprowokuję. Za pewne wiele z nas widziało "Dziewczyny z St. Trinian". Pada tam słynne zdanie na temat obrazu: "Już rozumiem czemu Colin Firth chciał ją przelecieć". Pomińmy na razie niesłuszne utożsamienie Colina z graną przez niego postacią i ciekawe nawiązanie do aktora, grającego przecież również w tamtym filmie i skupmy się na końcówce tej (jakże wzniosłej) wypowiedzi.
Czy Vermeer naprawdę "chciał przelecieć" Griet?
Z jednej strony nikt nie zaprzeczy, że do niczego między nimi nie doszło ale z drugiej... Te dotknięcia dłoni, scena z camerą obscurą, wspólne mieszanie farb, przytulenie po przekłuciu ucha, powiedzenie, że żona mniej rozumie i na końcu przesłanie perłowych kolczyków...
Ja w tej kwestii nie mam jednak wątpliwości: Vermeer nie zakochał się w służącej. Postrzegam go jako artystę, żyjącego w swoim świecie. Griet zafascynowała go, bo jako jedyna potrafiła zauważyć, że chmura ma kilka kolorów, że po umyciu okna zmieni się światło... Za równo żona jak i teściowa postrzegały jego obrazy bardziej przez pryzmat źródła utrzymania.
Jeśli chodzi o częste spoglądanie na Griet sądzę, że wtedy traktował ją już jako obiekt do namalowania - zastanawiał się w jakim ustawić ją świetle, w co ją ubrać itd.
Co do dotknięcia dłoni, przytulenia i sceny z camerą sądzę (choć może pochopnie), że te gesty, które tak peszyły Griet, dla niego były w ogóle nie zauważalne. Pewnie nawet nie przypuszczał, że mogą zostać tak odebrane.
No, to na razie tyle. Czekam na Wasze opinie!
Od jutra świętujemy!!!
Jeszcze kwestia formalna. Uważam, że w karierze Colina w pewnym sensie kluczowa jest "Duma i uprzedzenie" (tzn. moim zdaniem jest to film, który w 90% zaważył na tym jak potoczyła się kariera Colina po 95 roku). Podsumowując: uważam, że jest to film, który musimy obejrzeć i omówić, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że trwa on 5 godzin, wiec potrzeba na to więcej czasu niż tydzień. Co powiecie na niedzielę 28 marca? W międzyczasie oczywiście omawiamy inne filmy...
Pozdrawiam!
ok, bardzo bym nie chciała, żeby nam dyskusja padła, bo to świetny pomysł i jak na razie rozmowy były b. ciekawe, więc spróbuję przebić się przez wszystkie posty odnośnie szczęścia z Oscarowej wygranej (która mnie samą oczywiście też ogromnie cieszy;D) i przywrócić dyskusję. A mamy tu do omówienia niezwykle ciekawy, dobrze zrobiony film, z jak zawsze świetną rolą Colina.
Jest to jeden z nielicznych dla mnie przypadków, kiedy to film jest równie dobry jak książka (bo jednak wg mnie książki są przeważnie trochę lepsze od filmowych adaptacji). Tutaj jednak mamy przepiękne zdjęcia, scenografia i kostiumy idealnie oddające klimat tamtych czasów ale też tego, co było opisane w książce. Poza tym film jest b. malowniczy - co jest pożądane w tym przypadku, biorąc pod uwagę tematykę i jednĄ z głównych postaci;). Wiele poszczególnych ujęć, kadrów przypomina wręcz obrazy. Do tego muzyka, dopełniająca całości... Mam tu podobne wrażenia jak przy 'A Single Man', kiedy to też kwestie wizualne i zdjęcia odgrywały tak samo ważną rolę jak aktorstwo.
I właśnie co do aktorstwa - wg mnie świetnie dobrane wszystkie role, poza Vermeerem rewelacyjna rola jego żony, i oczywiście Griet - rola wymarzona dla Scarlett. Bardzo ciekawy jest wątek malarza i jego fascynacji służącą. A właściwie.. no właśnie - czego? Fascynacji? Zainteresowania? Pożądania? Trudna do rozstrzygnięcia kwestia. Wiele jest w tym filmie niedomówień, mało dialogów, aktorzy grają głównie spojrzeniem i ciałem, mówią niewiele - co tak naprawdę podkręca całą atmosferę i tajemnicę.
Jeśli chodzi o sceny wymienione przez Tatoke (camera, farby, przytulenie po przekłuciu ucha) i kwestię "chęci przelecenia" bądź nie - wydaje mi się, że Vermeer nie pożądał jej fizycznie, a jeśli tak, to na pewno nie było to dla niego najważniejsze. Myślę, że bardziej fascynowała go uroda i wrażliwość Griet, to, że naprawdę go rozumiała , (scena kłótni z żoną) , dzisiaj powiedzielibyśmy, że 'nadawali na tych samych falach' (jezu, jak to dziwnie brzmi w kontekście tego filmu:). Przez to właśnie wydaje mi się, że nie czuł do niej nic więcej poza fascynacją, podobała mu się zewnętrznie, ale jako obiekt do namalowania, a nie kobieta, z którą mogłoby go połączyć coś więcej niż malarstwo. Scena z przytuleniem po przekłuciu ucha wydaje mi się mało symboliczna - ja odebrałam to w ten sposób, że Vermeer wiedział, że sprawia jej ból, widział, jak Griet się dla niego poświęca, i chciał jej po prostu jakoś, no nie wiem.. pomóc, pokazać że to docenia, odrobinę ulżyć w cierpieniu.. Nie widział w tym nic dziwnego ani zdrożnego, i było to dla niego naturalne. Ja przynajmniej tak to odebrałam.
A jeśli chodzi o wszystkie długie spojrzenia, emocje aż kipiące z ekranu za każdym razem, gdy ta dwójka pojawiała się na ekranie - moim zdaniem to wszystko odnosiło się właśnie do wrażliwości i fascynacji sobą nawzajem, znalezieniem pokrewnej duszy, zrozumienia, i próby połączenia tego w świecie, w którym nie mieli prawa mieć ze sobą takiego kontaktu ze względu na przynależność do dwóch różnych klas. Muszę jednak przyznać, że wszystko to, co zostało zagrane bez słów, po pierwsze niesamowicie wciąga, a po drugie skłania do myślenia nad tym uczuciem, o ile można to w ogóle tak nazwać. Ach, ile niedomówień i różnych możliwości interpretacji - uwielbiam to:)
To na razie tyle. Dużo mam jeszcze przemyśleń co do tego filmu, ale wolałabym podyskutować po następnych opiniach. Także czekam!
Hehe przyznam szczerze, że wyliczenie tych wszystkich scen w moi poprzednim poście miało służyć bardziej za kij wsadzony w mrowisko niż wyrażenia mojej autentycznej opinii. Zgadzam się z Tobą, że to przytulenie po przekłuciu ucha było najzwyklejszym ludzkim odruchem, tak samo jak stwierdzenie, że czepek jest za cienki na zimową pogodę.
Tak sobie właśnie myślę, że cała ta historia jest przedstawiona oczami Griet. Ona sama nie wie, co Vermeer o niej myśli. Dla niej takie gesty jak dotknięcie dłoni, czy pewnego rodzaju troska już coś znaczą. Jednocześnie wydaje się jej nieprawdopodobne, żeby jej pan mógł się nią zainteresować, tłumaczy sobie, że chodzi tylko o malarstwo. I te wszystkie uczucia towarzyszą też widzom.
Może i ja spróbuję się wypowiedzieć w tym temacie. Jak dla mnie film wciągający. Muzyka po prostu mnie urzekła, wprowadzała ciekawy klimat.Gra aktorów bardzo dobra. Co do samego Colina, niestety nie potrafię być obiektywna :)
Według mnie między głównymi bohaterami, nie było żadnej fascynacji erotycznej. Vermeer fascynował się Grietą jako osobą, z którą łączyła go wspólna pasja. Wreszcie znalazł kogoś, kto go rozumie.
Scenę z kamerą odebrałam jako fascynację Johannesa, ale tym, że mógł komuś pokazać swoją pasję. Powoli pozwalał Griecie odkrywać świat barw.
Natomiast przytulanie po przebiciu ucha, w ogóle nie wygląda mi na przytulanie, z którego mogłabym wywnioskować, że ktoś tu kogoś pragnie. Jak dla mnie ten gest wyglądał raczej na pocieszenie.
Nie jestem pewna, co do uczuć Griety do Vermeera. Tu bym była bardziej skłonna powiedzieć, że ona coś do niego czuje. No i ta scena po przebiciu ucha. Po pozowaniu Grieta biegnie do Pietera. Wiem, że bardzo brzydko teraz to ujmę, więc proszę na mnie nie krzyczeć ;) , ale odebrałam to tak jakby na jednego się napaliła i pobiegła sobie ulżyć z drugim. Jak dla mnie scena ta była zbędna i niewiele wniosła do filmu, oprócz tego, że chłopak się oświadczył a ona odmówiła.
Nie czytałam książki, więc nie wiem, jak bardzo różni się od filmu. Czy był w niej końcowy fragment filmu, w którym służąca przynosi Grietcie kolczyki? Oglądając film za pierwszy razem, jasne dla mnie było, że kolczyki kazała przynieść Vermeer. Być może uważał, że to Grieta jest osobą, która powinna je nosić. Ewentualnie chciał jej jakoś podziękować.
Natomiast za drugim razem, coś mnie naszło, czy przypadkiem tych kolczyków nie kazała oddać jej żona Vermeer, z pogardą, bo przecież nie będzie nosiła czegoś, co nosiła służąca. Czy było to jakoś wytłumaczone w książce?
"Po pozowaniu Grieta biegnie do Pietera. Wiem, że bardzo brzydko teraz to ujmę, więc proszę na mnie nie krzyczeć ;) , ale odebrałam to tak jakby na jednego się napaliła i pobiegła sobie ulżyć z drugim. Jak dla mnie scena ta była zbędna i niewiele wniosła do filmu, oprócz tego, że chłopak się oświadczył a ona odmówiła."
Nie będę się oburzać na tę interpretację, bo widzę to bardzo podobnie (choć trochę łagodniej). Również uważam, że Griet jest zafascynowana, czy nawet w jakimś stopniu w nim zakochana. Wie jednak z góry, że nic z tego nie będzie. Myślę, że "biegnąc do Pietera" (myślę, że to ładne określenie na forum bez ograniczeń wiekowych) chciała o Vermeerze zapomnieć, oderwać się od tego swojego zafascynowania, przekonać sama siebie, że Pieter jest w stanie w pełni zaspokoić jej oczekiwania... ;)
Może doszła do tego, że Pieter nie jest wstanie zagłuszyć w niej oczarowania Vermeerem? Może nie tylko chodziło o to, by móc zostać blisko ulubionego Pracodawcy (:D), co jeszcze o to, by nie oszukiwać Pietera?
Pieter chciał żeby rzuciła pracę w domu malarza i zamieszkała z nim. Wydaje mi się że ona była baardzo zafascynowana Vermeerem i przyjęcie oświadczyn równałoby się z końcem ''znajomości'' z Vermeerem.
Jutro (wtorek) leci "Ostatni legion". Może wykorzystamy to, że wszyscy będą mogli go bez problemu obejrzeć i od niedzieli porozmawiamy o nim od niedzieli?
Aż włączyłam sobie dodatki do filmu, żeby bardziej się w nim zagłębić. Na początku mamy taki tekst:
„ „Dziewczyna z perłą” to opowieść o obrazie, o tym, jak postał. To ekranizacja książki.
Producent: „ A dla mnie – thriller domowy. Historia dziewczyny, pracującej w domu mistrza malarskiego, Johannesa Vermeera. Łączy ich niezwykły związek.”
Scarlett Johansson: „To opowieść o pożądaniu, chcicy itede.”
Producent: „ Zakochują się, bo tak samo odbierają świat. Ona staje się pionkiem w grze, gdy mecenas, który utrzymuje Vermeera, wykorzystuje ją, by się dobrać do mistrza.”
Po ostatnich dwóch cytatach, śmiem twierdzić, że oglądałam całkiem inny film, albo zupełnie go nie zrozumiałam ;)
Co do legionu, jestem za :)
Ojjj muszę koniecznie zobaczyć te kulisy! Choć nie bardzo podoba mi się to, że w sobie niby to zakochują... Vermeer wydaje mi się oderwany od takich uczuć! On kocha sztukę, malarstwo, Griet go fascynuje w jakiś sposób ale bez przesady!
A może faktycznie coś on do niej czuł, może chociaż troszeczkę, tyko że taki małomówny był. Bądź co bądź wpadł w niezły szał, kiedy posądzono Griete o kradzież.
Wiecie co, tak sobie czytam i się dziwię, bo ja ten film zupełnie inaczej odebrałam. Przyznaję, widziałam "Dziewczynę z perłą" dawno temu i jej nie powtórzyłam teraz, z braku czasu, a i pewnie trochę z braku chęci. Pamiętam jednak, że nie miałam wątpliwości co do uczuć rodzących się pomiędzy Vermeerem a Griet. Napięcie istniejące pomiędzy nimi miało wg mnie zdecydowanie charakter erotyczny. Wszystkie sceny przez Was wymieniane (przekłuwanie ucha, camera obscura itd.) elektryzowały, służyły budowaniu tego właśnie napięcia. Po pierwsze - Griet kochała się w Vermeerze. Nie "kochała go" tylko "kochała się". Fascynował ją pod każdym względem, dziewczyna wyraźnie drżała za każdym razem, gdy się do niej zbliżał (swoją droga nie dziwię się jej;). Po drugie - Vermeer chciał ją przelecieć. Co najmniej. Z tego co pamiętam w filmie padała sugestia, że mistrz ma w zwyczaju uwodzić swoje modelki, które rozkochują się w nim bez pamięci, a potem odchodzą w niesławie. Sadzę, że zazdrość żony Vermeera miała jakieś zakotwiczenie w rzeczywistości. Czyżby przykre doświadczenia? Nie znaczy to, że Vermeer kochał Griet. Nie kochał jej, tylko ją lubił i się nią zachwycał, jak zachwycał się grą światła. Dlaczego w takim razie nie przeleciał jej, mimo, że miał ochotę? O, i tu dochodzimy do punktu, w którym się zgadzam z przedmówczyniami. Istniało między nimi pokrewieństwo dusz. Vermeer dostrzegał w Griet nieprzeciętną wrażliwość, inteligencję, nie potrafił patrzeć na nią wyłącznie jak na malowany przedmiot. Miał w sobie tyle przyzwoitości, żeby jej nie skrzywdzić. Ale bezsprzecznie podobała mu się, i to bardzo. Jeżeli założymy, że ich wzajemny stosunek nie miał zabarwienia erotycznego, jak wytłumaczymy scenę z rozpuszczaniem włosów na przykład? Dziewczyny z St. Trinian wiedziały, co mówiły. Poza tym film bardzo mi się podobał z rozmaitych względów, które już wymieniałyście, nie będę się powtarzać. No, a Colin w roli Vermeera zapierał dech.
no nie wiem... dalej nie zgadzam się z tym, że Vermeer chciał ja przelecieć. podobała mu się - tak. zwracał na nią większą uwagę niż na inne kobiety, włączając w to jego żonę - tak. ale pożądanie, erotyzm, seks? wydaje mi się, że nie. prędzej działało to w drugą stronę - Griet, jak to dobrze określiłaś, 'kochała się' w Vermeerze, może pociągało ją właśnie to, że był taki tajemniczy, niewiele mówił, i w związku z tym nie wiedziała, co o niej myśli. jednak wydaje mi się, że Vermeer nie odbierał Griet jako obiektu swojego pożądania. raczej w całości pochłaniała go sztuka - w końcu nie bez powodu się mówi, że nawet, jeśli artysta ma żonę, to sztuka jest zawsze jego kochanką. więc ja postać Vermeera odebrałam jako taką, która w całości żyje sztuką i malarstwem, i na wszystko i wszystkich patrzy właśnie przez jego pryzmat.
ale tak swoją drogą podoba mi się w tym filmie to, że można go na tyle sposobów interpretować. i tak naprawdę do końca nikt nie może być pewny, że jego interpretacja jest słuszna.
"podoba mi się w tym filmie to, że można go na tyle sposobów interpretować. i tak naprawdę do końca nikt nie może być pewny, że jego interpretacja jest słuszna".
Właśnie o to chodzi, to mnie w filmach (niektórych) zachwyca, że można o nich dyskutować. Gdyby nie różne zdania, nie byłoby o czym mówić. Dlatego też cenię niezwykle pomysł z DKF-em.. Gdyby nie DKF, nie przyszłoby mi do głowy, że erotyczne napięcie pomiędzy Vermeerem i Griet nie jest sprawą oczywistą. I gdyby nie DKF, nie mogłabym wyrazić odmiennego zdania bez narażania się na złośliwości, czy nawet obelgi. A wracając do filmu - wiesz, pewnie i tak pozostaniemy przy swoich zdaniach :), jednak nie idealizowałabym nadmiernie Vermeera. Artysta też człowiek i nic co ludzkie nie jest mu obce, musi spać, jeść i się kochać. Dlaczego miałby nie odczuwać pożądania? Nie przeczę, że Griet była dla niego przede wszystkim obiektem sztuki, ale wzajemna fascynacja "artysta-model" jest dość częsta, jak mi się zdaje, sztuka te relacje jeszcze pogłębia, nadaje im charakter intymny, jako że artysta przedstawiając model w taki czy inny sposób, grzebie mu bez ogródek w duszy. I jeszcze jedno: pożądanie - tak, erotyzm - tak, seks - nie, nie bez przyczyny nie użyłam tego słowa w odniesieniu do filmu.
to ja chyba inny film oglądałam ;) Z tym że łączy ich niezwykły związek to się zgodze. Ale oni nie zakochują się w sobie. Oni są zafascynowani sobą i tak samo widzą świat, nie ma tam takiego typowego erotyzmu. No chyba że wiecznie rozchylone usta Scarlett Johansson oznaczają dla kogoś ''pożądanie, chcice'' :)
"Ostatni legion" to chyba najgorszy film w filmografii Colina (tylko nie bij;), czysta tragedia. Ale ok, można podyskutować.
Nie będę bić, bo się z Tobą zgadzam... (Choć nie byłabym taka śmiała w ocenie, że najgorszy... Bardziej nie podobał mi się "Narzeczony mimo woli", w którym rola Colina w 90% ograniczała się do wpieprzania (o jedzeniu w tym wypadku nie można mówić) czekolady).
Wydaje mi się jednak, że skoro jakiś film będzie w końcu ogólnodostępny i to z polskim lektorem to warto to wykorzystać, tydzień pogadamy i wrócimy do lepszego repertuaru ;)
No to kamień z serca... bo ja bym najchętniej dźwięk w tym filmie wyłączyła i tylko sobie patrzyła (mam na myśli "Ostatni legion"). Niestety w przypadku Colina to niemożliwe, ze względu na głos i akcent. Colin bez głosu jest jak ptasie mleczko bez czekolady. A propos czekolady, on tę czekoladę wcina w filmie "Przypadkowy mąż" :) No i widać go na ekranie równe osiem minut, ktoś to policzył podobno. A i tak ten film, mimo że beznadziejny, jest lepszy od "Legionu", moim zdaniem oczywiście.
Tak, masz racje z tytułem ;) Jakiś czas temu oglądałam tego "Narzeczonego..." i mi się te tytuły pomieszały ;)
Ja scenę z rozpuszczeniem włosów odebrałam, jako czystą ciekawość, o bardzo delikatnym zabarwieniu erotycznym. Griet podobała się Vermeerowi do tego stopnia, że zapragnął zobaczyć ją w całej okazałości. Owszem, może była tam jakaś intymność, bo ona, jako służąc nie mogła chodzić bez czepka. Przynajmniej tak mi się zdaje, że nie mogła… Chyba muszę sobie doczytać na ten temat. A może miało to coś wspólnego z jej religią? Nie pamiętam, jakiego była wyznania (a może żadnego), ale było coś takiego, że matka ją ostrzega, żeby nie modliła się z katolikami i żeby zakrywała uszy jeśli każą słuchać jej modlitwy.
"Ja scenę z rozpuszczeniem włosów odebrałam, jako czystą ciekawość, o bardzo delikatnym zabarwieniu erotycznym".
No widzisz, jednak jakieś lekkie zabarwienie erotyczne dostrzegasz :). Nie twierdzę wcale, że z tych scen wyziera rozpasanie, dzika żądza i w ogóle, ale między Vermeerem i Griet ewidentnie iskrzy, nie wierzę, że tego w ogóle nie zauważacie. Inna sprawa, że oni swoje emocje i instynkty trzymają na wodzy. Gdyby między nimi nie iskrzyło, film byłby nijaki. Całe napięcie bierze się z tych relacji,
Co do wyznania Griet - nie mogła być bezwyznaniowa, nie w tamtych czasach, była wyznania kalwińskiego, ówcześnie bardzo rygorystycznego, znacznie bardziej niż katolicyzm. Nie wiem, czy doktryna kalwińska zabraniała kobietom pokazywać włosy (też musiałabym doczytać) , czy raczej noszenie czepka stanowiło wyznacznik pozycji społecznej, nie mniej zdjęcie czepka było równoznaczne z pokazaniem się w samej bieliźnie, było "golizną" w rzeczy samej.
Dobra, niech będzie, że dostrzegłam, ale tylko w tej jednej scenie. Więcej nie pamiętam. No chyba, że weźmiemy Griet i Pietera. Oj, tam to już nie tylko erotyzm ;)
A co sądzicie o uczuciu, jakim Vermeer darzył swoją żonę? Niby dzieci sporo, ale myślę, że jakoś nie dało się odczuć, że on ją kocha. Czyżby małżeństwo zaaranżowane?
właśnie miałam napisać o tym że patrząc na jego stosunki z żoną to przypomina mi się film Easy Virtue, w którym Colin grał faceta sprawiającego wrażenie że olewa swoją żonę :) Ale w takim nie negatywnym sensie. W obydwu filmach ma gdzieś opinie żony rodziny i otoczenia, żyje w swoim świecie :)
Ale w "Dziewczynie..." nie zawsze ją olewał. Potrafił też być miły, z tym że chyba raczej oczekiwał czegoś w zamian…
Chyba muszę dokopać się do mojej zeszłorocznej pracy semestralnej, bo było tam też dużo o relacjach rodzinnych Vermeera. Z tego co pamiętam wszędzie była mowa o tym, że żonę kochał... Ale moja pamięc jest dość zawodna, więc nie dam głowy.
Wracając jeszcze do tematu włosów. Nie sądzicie, że Griet nie chciała ich pokazać z tej jednej prostej przyczyny, że były rude? Przecież gdyby nie wstydziła się tego koloru, nie okłamywałaby w tej sprawie Pietera ;)
Wydaje mi się, że on tę żonę kochał. Nie rozumieli się, ale odniosłam wrażenie, że ich związek pamiętał lepsze dni.
Co do religii Griet: Delft było wtedy połączone na część protestancką i katolicką. Griet mieszkała w części protestanckiej ;) (przecież jest nawet scena jak przychodzi na nabożeństwo). Z tego co wiem Vermeer również był protestantem ale po ślubie zmienił religię na tą, którą wyznawała żona (i milusia teściowa), czyli na katolicką ;)
Tak, wiem ;) Przyznam, że odpowiedziałam na pytanie o religię Griet zanim zobaczyłam, że zrobiłaś to pierwsza ;)
tatoke13, gratuluję pamięci. Faktycznie Griet powiedziała Pieterowi, że ma brązowe włosy, a później podchodzą coś pod rudy.
Czy prawdziwy Vermeer kochał żonę, tego nie wiem, ale filmowy chyba nie do końca, skoro było powiedziane, że każda jego modelka była jego kochanką. Chyba nie tak zachowuje się facet, który kocha swoją żonę. A to, że był dla niej miły, np. w scenie przy fortepianie, toż to była czysta gra wstępna.
Nie pamiętam właśnie tego momentu, w którym była mowa, że jego modelki są jego kochankami... Możesz mi podpowiedzieć, gdzie tego szukać?
Wydawało mi się, że była mowa o jakimś innym malarzu, który sypia ze swoimi wszystkimi modelkami, ale tu głowy nie dam (bo jestem do niej trochę przywiązana)
wiesz, w tamtych czasach kochać nie znaczyło być wiernym, mógł kochać ale i tak miał coraz to nowe kochanki :)
Ne tylko w tamtych czasach niestety, ludzie różnie rozumieją słowo "kochać", zwłaszcza faceci ;), pewnie i dziś by się niejeden taki Vermeer znalazł ;) No, ale z tą grą wstępną, to Nikitka ma rację.
Mam gorącą prośbę. Jeśli możecie, to piszcie swoje wypowiedzi na samym końcu, bo te pisane w środku trochę się gubią i czasami można ich nie zauważyć.
(dlatego jestem za stworzeniem niezależnego forum, na którym widać wszystkie tematy, jest możliwość cytowania nie gubią się wypowiedzi ze środka... :P Poszukiwany wprawny informatyk ;) )
tak, teraz też ;) ale wtedy było to czymś normalniejszym niiz teraz pod tym względem że żony musiały to akceptować, żona Vermeera była zazdrosna ale on sobie nic z tego nie robil.
Biedna ta żona Vermeera swoją drogą. Mało, że Vermeer za nią nie szalał, to jeszcze wszyscy uważają, że była beznadziejna ;)
tatoke13, a nie pamiętasz czy miałaś w tej swojej pracy, coś na temat tego czy było to małżeństwo aranżowane czy z miłości?
Właśnie znalazłam w necie taką informację:
„20 kwietnia 1653 Vermeer poślubił w Schipluy (dziś Schipluiden[2]) Catharinę Bolnes (ok. 1631-1688), pomimo początkowego sprzeciwu jej matki Marii Thins. Za Vermeerem wstawił się u niej wspomniany już Leonaert Bramer. W grę wchodzić mogły zarówno finanse – rodzina Cathariny była dobrze sytuowana, podczas gdy Vermeerowie byli zadłużeni, jak i religia – Catharina była katoliczką, a Vermeer zapewne kalwinem (choć to nie jest pewne). Niewykluczone, że w związku ze ślubem Vermeer przeszedł na katolicyzm.”
Sha_ik, ja nie mówię, że była beznadziejna. Nawet mi jej szkoda. Gdyby mnie mąż tak traktował, to też zamieniła bym się w zołzę.
Oj, ja wiem, że nikt tu (poza mną ;) nie użył słowa "beznadziejna" w odniesieniu do żony Vermeera. Chodziło mi o to, że ta postać jest tak w filmie skonstruowana, że raczej nie wzbudza sympatii. Widz myśli: z jednej strony Vermeer i Griet, istoty wrażliwe, przez co szlachetniejsze, z drugiej strony: żona i teściowa - ograniczone mieszczanki, koszmarne babska zatruwające życie artysty. Oczywiście upraszczam, ale odnoszę wrażenie, że o taki właśnie schemat oparto scenariusz. Przydałoby się przeczytać książkę. Może ktoś tu czytał? Ja niestety nie. Książka mogłaby wiele wyjaśnić. No i też mi szkoda tej żony, czemu dałam wyraz. Ja bym z takim facetem nie została ani minuty, błogosławiony XXI wiek ;)
Czyli, że z miłości się ożenił, skoro musiał pokonać taką poważną przeszkodę, jak brak pieniędzy i w dodatku zmienić wyznanie. W tamtych czasach to nie było zwykłe hop siup zmienić wiarę, ludzie poważnie traktowali sprawy religii, nawet wojny swojego czasu o to toczyli, a katolicy i kalwiniści stali przecież po dwóch stronach barykady.
też mi się wydaje, że postać żony była tak celowo opisana w scenariuszu, by nie wzbudzała sympatii i by widzowie skupili się raczej na dwójce głównych bohaterów i na relacji między nimi.
co prawda czytałam książkę, ale parę ładnych lat temu (muszę ją sobie odświeżyć). szczerze to nie pamiętam, jak była tam przedstawiona postać żony. pomijam to, że film powstał właśnie na podstawie książki, która wcale nie musiała w 100% pokrywać się z prawdą.. więc chyba nie dowiemy się, jak to do końca było z tą żoną.
ps. niezależne forum to byłby NAPRAWDĘ dobry pomysł;)
Można to też tak interpretować, że z miłości. Ale z drugiej strony, rozkochując w sobie osobę majętną i biorąc z nią ślub, można było wyrwać się z biedy. Tak, wiem, wiem, bajki o Kopciuszku nie zdarzają się naprawdę :) . Szkoda, że sam Vermeer nie może zdać nam z tego relacji :)