Wczoraj przypomniałam sobie Lokatora. Lubię ten film zestawiać z Zagubioną autostradą, z prostej przyczyny: jest analogiczny pod względem formy. To co je odróżnia to to, że Lokator ma sens.
Oba filmy to pogranicze snu i realiów, czy też własnej interpretacji rzeczywistości przez bohatera. A jednak bardziej schizofreniczne jest dzieło Polańskiego. Gra w piłkę głową, R.P. w wersji kobiecej, czy postać zdejmująca bandaże....jakież to "lynchowskie", tyle że bez tego ogromu kiczu. Zaczęłam żałować że D.L. nie potrafi ze swych filmów robić groteski na poziomie. Wciąż szanuję jego nabijanie się z widza, ale...mógłby nauczyć się wiele od Polańskiego:).Mam nadzieję że kiedyś stworzy obraz, który mnie zaskoczy (nawet nie musi być rewelacyjny, a po prostu właśnie nie powielający tego samego). Póki co- Lynch to dla mnie rozdział zamknięty wraz z podstawówką. Wyrasta się z niego, jak z Metallicy (czy też Ironów:>>)
Zaczynam żałować
że nie widziałem Lokatora. Chociaż dyskutowanie o tym, który film jest bardziej schizofreniczny zbyt wielkiego sensu też by nie miało. Nie bardzo rozumiem argumentu, który ciągle wysuwasz pod adresem Lyncha, o rzekomym nabijaniu się z widza, wcale nie czułem się "wyśmiany" przez reżysera po żadnym z jego filmów i nie wiem dlaczego tak by miało być. No i jeżeli Zagubiona autostrada czy Mulholland Dr. Cię niczym nie zaskoczyły, to naprawdę gratuluję zdolności prekognicyjnych :) Czy z Lyncha się wyrasta? Odkryłem go trochę później niż w podstawówce, więc dopiero zaczynam w niego "wrastać", a z drugiej strony wydaje mi się, że nie musi chodzić o "wyrośnięcie" tylko o rezygnację z prób "dorośnięcia" do Lyncha. A może jednak warto.
Czym dla mnie jest zaskoczenie...? ...I o subiektywizmie rzeczywistości również...:)
A więc wytłumaczę: a jak nazwiesz robienie filmów, że użyje tego słowa: durnych, z tak zagmatwaną akcja, że pozują na inteligentne i widz uważa je za kultowe? Zachwyt nad Lynchem spotykam u osób, które na ogół nie potrafią odnaleźć się w tej akcji. na filmwebie też czytałam komentarze i zauważ iż właśnie za mistrza go mają na ogół Ci, co gubią się już na początku. Z reszta Lyncha pytano już kilkakrotnie czy kpi z tych, którzy poszukują w jego filmach ukrytych znaczeń. Odpowiedź to śmiech. Może za mało przeczytałam z nim wywiadów, ale w tych, które czytałam nie spotkałam się ani razu
z tym, aby wyraźnie zaprzeczył i sam twierdził ze jego obrazy mają niesłychaną głębię. A swoją drogą- często zestawia tworzenie filmów z osobistym malowaniem obrazu właśnie. I to chyba najlepsze podsumowanie tego co robi. Może Picasso tez miał coś do przekazania, do mnie jego dzieła nie trafiają, mam je za cholernie manieryczne i pozerskie...a przy tym brzydkie.
Co do Lyncha- skoro tak go lubisz powinieneś wiedzieć co sam mówi o swych filmach- wychodzą takie, bo nie ma pomysłu na nie, nie wie co się stanie. W to mogę uwierzyć, bo jeśli ma się niejasny koncept, to potem takie są efekty. Oczywiście on doprowadził to do granic.
Wolę Hitchcocka. Jego dzieła są cudownym przeciwieństwem lynchowskiego stylu ( a przecież to jeden z mistrzów Davida L.). Może je tylko łączyć napięcie...ale we mnie filmy DL nie wzbudzają już napięcia. Podobało mi się to co Lynch rzekł, że nie ma innego świata niż subiektywny. No okey- załóżmy nawet że nie nabija się z widzów...jego rzeczywistość i tak jest bardzo subiektywna. Więc nad czym ten zachwyt? Nad czyjąś po prostu subiektywną wizją? Dla mnie nie na tym polega kino albowiem to, wg. mnie, zaprzecza sztuce. Jak najbardziej- subiektywizm być musi, tylko dlaczego doprowadzony do absurdu?
O tym że nie zaskakują mam na myśli to że powielają to co było w poprzednich. Ostatnio znów widziałam Ogniu krocz za mną. Pośmiałam się. Pierwszy raz to widząc ...czy zaskoczył? Nie, bo nie było momentu, który wbił by mnie w fotel i bym pomyślała: "O cholera! To nigdy nie było do przewidzenia !On jest genialny!!". Może dlatego mnie Lynch nie zaskakuje, bo nie potrafię w niego już wczuć się. U mnie zaskoczenie nie polega na tym że różowa wróżka spada z nieba (Dzikość serca) a ja wówczas zamieram, bo "tego się nie spodziewałam". Chodzi o coś takiego jak w filmach Polańskiego- zawsze wiadomo że każdy obraz zakończy w swoim stylu. Można domyślać się jak, jak również że happy-endu nie będzie, ale zanim się przewidzi to już się stanie- jak np. strzał w Gorzkich godach. To jest dla mnie zaskakujące, a nie plątanina.
Ale powracając na chwilkę do Ognia- bardzo lubię w nim scenę, jak obie panny leżą na kanapie i to jak kamera podchodzi do nich, uchwyca je i każdy element pokoju. Tylko wyciąć z całości i nieustannie podziwiać. Ale to mały element i nie ma wiele wspólnego z tym o czym mówimy...po prostu kolejna subiektywna uwaga:>>:>> Pozdrawiam:>>:)
Przepraszam, długi tekst
Akurat "Ogniu krocz za mną" jeszcze nie zdołałem obejrzeć, więc na ten temat mam niewiele do powiedzenia, z wyjątkiem tego, że film zrobił klapę i jest chyba najsłabszym w karierze Lyncha.
Trudno mi się wciąż zgodzić z tą tezą o prześmiewczości. Po pierwsze nie uważam filmów Lyncha z durne. Każdy z nich zawiera konkretną treść i coś ze sobą niesie. To, czy ktoś się w tym nie może połapać, doszukać głęszych treści, czy uważa dany film za kultowy i czy jest to jeden z użytkowników Filmwebu czy nie, to już mnie nie bardzo obchodzi. Zagmatwanie treści, o którym piszesz (podejrzewam, że chodzi głównie o Zagubioną autostradę, Mulholland Dr. i Głowę do wycierania) to moim zdaniem nie świadectwo nabijania się z widza, ale pewien konkretny, przemyślany zabieg artystyczny. Lynch nie śmieję się z odbiorcy jego dzieła, wprost przeciwnie - ufa jego intuicji i w sumie inteligencji, pozostawia mu przecież olbrzymie pole do interpretacji, a według reżysera każda z tych interpretacji jest słuszna, co podkreśla w wywiadach (i chyba o to mu głównie chodziło a propos tego subiektywizmu). I widzowie najwyraźniej wyczuwają jakąś głębię w jego obrazach, nawet jeśli nie wszystko jest dla nich jasne. Czy to źle? Reżyser twierdzi, że właśnie taki stawia sobie cel - żeby widz przede wszystkim jego sztukę "wyczuwał", niekoniecznie do końca wszystko rozumiał. Co nie znaczy, że jest ona całkiem nie do ogarnięcia intelektem. Gra skojarzeń i symboli, jaką prowadzi Lynch na ekranie momentami jest genialnie piękna w swej prostocie. Przyznam, że bezpośrednio po obejrzeniu Mulholland Drive miałem dosyć duży mętlik w głowie i rzeczywiście zaczynałem wątpić w jakąkolwiek spójność tego filmu, uporczywe układanie wszystkiego w głowie nie prowadziło do niczego konkretnego. Dopiero gdy przypomniałem sobie kluczowy cytat Kowboja "wstawaj ślicznotko" czy coś w tym stylu dotarło do mnie, że pierwsza część filmu to sen głównej bohaterki (co nie znaczy, że nagle wszystko stało się proste, ale dało już dosyć dobry podkład przed kolejną emisją). I nie chodzi moim zdaniem o sam efekt zaskoczenia jako sztuka dla sztuki. Chodzić ma raczej o skłonienie do odrzucenia ślepej wiary w absolutną logikę wydarzeń na ekranie lub poza nim, ponieważ jest ona w rzeczywistości fałszywa i zgubna, w rzeczywistości nic nie jest do końca przewidywalne, a nasze wnioskowanie bierze swój początek w bardzo zdradliwym i złudnym postrzeganiu świata poprzez zawodne zmysły (efekt zapałki w Wild at Heart - początkowo to przecież wygląda niemal jak wybuch). Stąd pojawienie się dobrej wróżki wcale nie ma wprowadzać w osłupienie, paradoksalnie jest całkiem logiczne, a przy tym bardzo sympatyczne (zresztą w literackim oryginale Gifforda nic takiego się nie dzieje).
Czy nie ma Lynch konkretnej wizji swojego dzieła przed przystąpieniem do zdjęć? Szczerze wątpię, kręcenie filmów to bardzo skomplikowane oraganizacyjnie zadanie, być może pewne rzeczy dopiero "wychodzą w praniu" i być może sporo jest takich rzeczy (błysk geniuszu może nastąpić w nieoczekiwanym momencie), ale bez scenariusza nie ma co myśleć o pełnometrażowym projekcie. Albo sobie Mistrz kokietuje w najlepsze takimi stwierdzeniami albo ta wypowiedź dotyczyła "Miasteczka Twin Peaks", co jest bardzo prawdopodone, scenariusz do serialu powstawał przecież na bieżąco, żeby nie powiedzieć spontanicznie.
Czy Lynch się bez przerwy powtarza i powiela swoje pomysły? I tak i nie. Z pewnością Człowiek słoń, Diuna i Prosta historia temu zaprzeczają, ale można przyjąć, że z pewnych powodów są to dzieła, które odbiegają od zasadniczego kursu, jaki obrał sobie reżyser. A obrał sobie bardzo nietypową ale i charakterystyczną niszę. Bardzo odważnie wchodzi on bowiem w tak tajemniczą, ciężką do sprecyzowania sferę jak podświadomość, marzenia senne, próbuje właśnie w tym kierunku przemawiać, co wymaga pewnych określonych środków artystycznych, nieścisłości, niedopowiedzeń, symboliki, skojarzeń, zaburzeń liniowej konstrukcji czasu i in. Taki styl jest bardzo charakterystyczny, stąd łatwo zarzucić Mistrzowi powtarzanie się itp, co nie jest do końca słuszne. Analogicznie można by zarzucić Martinowi Scorsese, że powtarza się z tym Nowym Jorkiem, Stone'owi, że z Wietnamem a Allenowi, że zamiast kręcić sci-fi ciągle robi komediodramaty o związkach damsko-męskich. Czy właśnie taka tematyka, balansowanie na krawędzi snu i jawy, zgłębianie ukrytych instynktów, podświadomości to fałszywy obraz świata, doprowadzona do skrajności przez artystę subiektywna wizja świata? Niekoniecznie. Można by się zastanowić, czy nie jest ona bliższa rzeczywistości, bliższa człekowi. Około jedną trzecią życia spędzamy przecież w łóżkach, a niewielki ułamek tego, co postrzegamy dociera do świadomości, gdzie możemy sobie tym w jakiś tam sposób operować, całą masę elementów przyjmujemy lub spychamy do podświadomości, gdzieś tam to sobie siedzi w główkach i czasem płata rózne figle. Dlatego właśnie być może to, co pokazuje Lynch na ekranie, wnikanie w nieuswiadomione lęki bohaterów (często tozsame z lekami widzów) bliższe jest rzeczywistości, rzeczywistemu obrazowi człowieka, nie ma przecież innego świata niż subiektywny, niż świat Henry'ego, Freda, Franka czy Sandy, niż świat widza.
Byc może moja wypowiedź jest troszkę chaotyczna, nie poukładana i momentami mało precyzyjna, ale tak to jest, gdy się chce powiedzieć wszystko na raz. Zreszą zapewne jeszcze się pojawią nowe wątki, bo wątpię, żebym Cię nagle do czego lub kogokolwiek przekonał :)
A co do ulubionych scen - absolutnie genialny jest zabieg z "In dreams" w Blue Velvet. Sympatyczna ballada Orbisona o miłości, w ustach psychopaty zamienia się w mrożący krew w żyłach, psychodeliczny manifest sadystycznego mordercy. I to bardzo sugestywny i realistyczny, a to ta sama piosenka. Aż ciary po plecach przelatują. "In dreams I walk with you... In dreams I talk to you... In dreams you're mine..." Po prostu coś wspaniałego!
" kierują tym intuicja i uczucie, które trudno wyjaśnić"
Brawo! To o czym my tu dyskutujemy? Sam oceń, ale do tego musisz najpierw oglądnąć. Ładnie piszesz o jego "artyzmie", ale ja Ci mówię jak Lynch sam ocenia swa twórczość. Powiedz mi coś- czy Ty w ogóle widziałeś, czy czytałeś to co on uważa....? Samą mnie nie interesują artykuły a aktorach, itp...ale z reżyserami jest nieco inaczej- a zwłaszcza w tym konkretnym przypadku. Uważam więc że zapoznać by się wypadało i wówczas nie pisałbyś o tym że jego obrazy są przemyślane (no chyba że wiesz lepiej od D.L., co D.L. czyni)....no okey to lekka prowokacja, bowiem piszesz o wywiadach...tylko....Ty wybierasz najwyraźniej z nich co chcesz, ja czynię tak samo. Jednak co do interpretacji każdej innej, w zależności od człowieka- nie widzę tu doprawdy ufności w inteligencję widza. Z resztą nie potrzebna jest inteligencja aby dorabiać ideologię. Z resztą jeśli to byłoby miarą inteligencji, to sens straciłaby w zupełności matematyka, albowiem każde rozwiązanie czegokolwiek na milion różnych sposobów byłoby dawałoby prawdziwy wynik. Tak, nie dotyczy to na tej samej zasadzie kina. Jednak Lynch przecież nie ma określonego planu. Przystępując do realizacji nie wie co zrobi dokładnie (chyba stąd porównanie robienia filmów do łowienia ryb- nie wiadomo co się wyciągnie- to on powiedział, a nie ja :P). Dla mnie jego dzieła są nieco obrazem sposobu jego myślenia.
MD wyłączyłam, bo uznałam za stratę czasu. Kiedyś się zapoznam. Na razie mam ciekawsze filmy i wolę raz 3 w tym tygodniu podziwiać Wywiad z wampirem.
Teraz co do wtórności- jak już mówiłam- granica między snem a jawą jest genialnie pokazana w Lokatorze. Więc po cóż mam sięgać po Lyncha? Poznałam dawno jego twórczość . W podstawówce nie miałam pojęcia za to o tym filmie Polańskiego, więc D.L. wydać mógł mi się oryginalnym.
Bzdura z tymi "analogiami". Bo mówimy tu o określonej formie obrazu, a Ty jako "analogie" dajesz jeden element w danym filmie czy też gatunek. To doprawdy, zupełnie inna bajka.
Co do długości Twej wypowiedzi- jak najbardziej mi odpowiada i widzę iż jesteś maniakiem:). Więc może inaczej spróbuję to oboje zrozumiemy że żadne z nas się nie przekona do racji drugiego:):): świetnym przykładem niech będzie ów Wywiad z wampirem. Dlatego (że tak jak Lynch) nie jest to oczywisty geniusz kina i inteligencji. A dla mnie to jeden z najlepszych filmów, jaki kiedykolwiek powstał i za każdym razem oglądam go zupełnie oczarowana. Wszystko jest w nim perfekcyjne. Co lepsze- za każdym razem odkrywam coś nowego. Mam momenty, w którym mogę przyznać że są filmy bardziej wartościowe, lecz to nie ma znaczenia. Przed Wywiadem bowiem klęczę po prostu, jak również jestem wściekła gdy ktoś śmie się odezwać gdy to oglądam (podobnie kwestia ma się z telefonami).
W temacie oczywiście zacytowałam D.L. I tym akcentem kończę na razie i pozdrawiam. Iwona .
aha- co do samej formy lynchowskiego obrazu- - dla mnie dużo tu strachu przed rzeczywistością . A wolę jednak wyśmianie jej i zabawę nią (w nią) jak to czyni Burton czy Tarantino. Ów subiektywizm też nie jest więc bez znaczenia.
...przepraszam też za pośpiech, co pewnie zauważalnym jest... ale rozpisywać się nie będę, albowiem nie chcę się spóźnić.
ano wlasnie
dodam tylko :
"" kierują tym intuicja i uczucie, które trudno wyjaśnić" i otoz to.
Nasze zycie jest zdeterminowane przez sen czy tego chcemy czy nie, i to oczywiste. wiec wszystko co robimy jest poddane dzialaniu naszej intuicji, oczywiscie w pewnych granicach, hehe 2+2=4 to matematyka a nie intuicja, ale skoro Lynch mowi jak wyzej, znaczy to ze przyklada wieksza role do "metafizyki" niz do racjonalnego postrzegania rzeczywistosci, to odbija sie wlasnie w jego filmach, ktore sa uczuciem i intuicja ktore trudno wyjasnic,
kiedy inspiracja przychodzi nie wiadomo skad bierze swoje zrodlo, inspiracja to przedziwna sprawa, i o tym ja i Lynch takze doskonale wie,
lecz nie probuje tego analizowac, on to po prostu przelewa i nie wazne czy to ma sens czy nie, skoro mowi o intuicji, wie czym ona jest przynajmniej w tym aspekcie ze to wlasnie ona nim kieruje a nie on soba.
Jestem czlowiekiem bardzo odmiennej natury i trudno mi dyskutowac o jego filmach wlasnie w racjonalny sposob, wszelkie przekomarzanie sie wiec jest z gory skazane na do niczego nie prowadzace konkluzje, przytaczasz wiele argumentow ktore na prawde sprawjaja ze "mysle" hihi ;). ale mysle racjonalnie, a tak nie chce myslec w stosunku do filmow Lyncha, NA TYM chyba polega roznica.
jak juz mowilem wzane jest nastawienie, symbolika nawet naszych snow przerasta czasem zawilosc filmow Lyncha,
p.s.
mowicie o inteligencji ktora przeciez jest pojeciem niezdefiniowanym !
Nie racjonalnie!
Okey, okey- odpisałam Ci już na poprzedni komentarz- ten który błędnie wysłałeś
NA to nie mam co odpisywać za długo, bo z kimś toczyłam już taką dyskusję, tyle że to ja Lyncha cytowałam. Posłuchaj: o filmach Lyncha nie można myśleć racjonalnie i też tego nie czynię. Zgadzamy się tu w zupełności przecież. Ale dla mnie nie ma w nich magii. Nie lubię też po prostu kiczu. Jest to forma sztuki, ale DO MNIE NIE PRZEMAWIAJACA. Jeżeli ma fanów- no okey, tylko niech będą to ludzie inteligentni, bo na takich naprawdę on zasługuje. Więc bez nadinterpretacji jego, bez dorabiania ideologii. Wciąż mam sentyment do Dzikości serca. Ale to tylko czyściutka przemoc i kicz (wróżka najjaskrawszym przykładem). Wolę jednak Tarantino. Uwielbiam mrok, ale nie w stylu Lyncha, bo , DLA MNIE, jego filmy nie mają klimatu. Pisałam że pewnie bym dała po prostu ponieść się gdyby umiał klimat jaki tworzy Tool w swych kawałkach przenieś na ekran. Ale nie potrafi. A ja nie potrafię już wczuć się w jego filmy i stały mi się zupełnie obojętne. Tyle. Ojjojjj...widzę kolejny Twój komentarz...ale zamykam skrzynkę, bo przed wyjściem i tak nie zdążę go przeczytać i odpowiedzieć.
Pozdrawiam
koniec
ja lubie Toola ale wiesz nie piszmy juz wiecej, na prawde nie warto...... tzn. to za duzo juz tego sie narobilo, porozmawiac zawsze mozna ale juz prywatnie.
:-)
.:peace:.
uch uch uch buch !
piszesz-"U mnie zaskoczenie nie polega na tym że różowa wróżka spada z nieba ", wlasnie...kazdy czlowiek jest inny (buehehe alez przewrotne stwierdzenie ;) ) i takie dyskusje czasem przyprawiaja mnie o jeszcze wieksze poczucie absurdu niz filmy Lyncha... lol
"nie ma innego świata niż subiektywny."---i to wlasnie takze Twoj swiat jest subiektywny i dlatego Lynch sie smieje kiedy ludzie pytaja go o sens (sens glebszy) jego filmow gdyz to Twoja subiekcja ma byc interpretacja a nie jego ,,,inne filmy daja "gotowa interpretacje" (Hitchcock) i powiedz co jest teraz bardziej subiektywne ?
filmy Lyncha mozesz swoja subiekcja odrzucic lub je przyjac patrzac na nie pod odpowiednim katem. oba wyjscia sa tak samo poprawne
masz do wyboru-----wglebiasz sie w swoja interpretacje wizji Lyncha i traktujesz je swawolnie, mowiac "ta interpretacja moze dla mnie byc taka jaka sobie ja stworzylem " , albo -----wglebiasz sie w tresc filmu i probujesz odgadnac co tworca ma do powiedzenia w danym filmie, a kiedy odgadniesz sens filmu mowisz sobie "no niezly jest" (Hitchcock)
kazda droga prawidlowa, ale obie znacznie sie od siebie roznia, jak roznia sie filmy "typu Lynch" od filmow typu Hitchcock (lol czyzby niezgrabne porownanie ? ;) )
"Zachwyt nad Lynchem spotykam u osób, które na ogół nie potrafią odnaleźć się w tej akcji. na filmwebie też czytałam komentarze i zauważ iż właśnie za mistrza go mają na ogół Ci, co gubią się już na początku"--ponownie wracam do mojego argumentu na bledna role interpretacji racjonalnej jego filmow ktore z racjonalnoscia maja malo wspolnego !
"Z reszta Lyncha pytano już kilkakrotnie czy kpi z tych, którzy poszukują w jego filmach ukrytych znaczeń. Odpowiedź to śmiech".
powtorze---Twoj swiat jest subiektywny i dlatego Lynch sie smieje kiedy ludzie pytaja go o sens --(sens glebszy) , (czy o kpienie z ludzi,)----jego filmow gdyz to Twoja subiekcja ma byc interpretacja a nie jego ,,,inne filmy daja "gotowa interpretacje" , a powiedz jak zinterpretujesz fakt istnienia wszechswiata czy siebie samej ?....to sa rzeczy niezrozumiale...na razie.
Na zakończenie wielu dyskusji naszych...
Hmmm...narazie przeczytałam do innego komentarza nagłówek- piszesz coś że dyskusja nie ma nasza sensu- więc po co wtrącasz się do mej dyskusji z kimś innym? Zdecyduj się:):) Stanowczo tego za dużo się nagromadziło (cio jest Twoją winą:>>), więc okey- podpiszmy rozejm i najwyżej pokłócimy się na priva, oszczędzając innym tej dyskusji:)...ale i tak jeszcze odpiszę, albowiem...no cóż...nie jestem uparta, ale nie odpuszczę tak łatwo :P. Nie zasypiesz mnie wiadomościami na skrzynce, a ja będę milczała :P ;) Okey- jednak będę się streszczała:
Zacznijmy że nie można zestawiać Lyncha i Hitc. Jak różnią? A taki różnią że Lynch nie potrafi pojąć że Mistrz miał pełną wizję swego dzieła przed przystąpieniem do realizacji (ja tylko powtarzam co Lynch twierdzi :P). Więc chyba nie ma sensu mówić o lepszym (tak wszystko jest subiektywne, każdego pojęcie i każdego świat, jestem tego świadoma :P) klimacie i pomysłach, skoro Hit., Lynch, Tarantino, Burton, itp determinują po prostu swe dzieła, określając je w sposób dla siebie typowy.. To robi Lynch, więc JAK się różni od A.H. chyba najlepiej charakteryzuje jego niewiara w możliwość ujrzenia całokrztałtu.
Tu też wrzucę kwestię narkotyków z innej naszej dyskusji (nio za dużo tego!: D) - a więc od tego są filmy typu Narkomani.
Cytujesz to co piszę- no już wiem iż się zgadzamy. Ja tylko fakt stwierdziłam- najbardziej uwielbiają go Ci, co się zapodziali już przy napisach początkowych P . Co z tego że akurat Ty nie jesteś w tej grupie? Niezwykle Ci się to chwali i tyle. Ale nie zmieniasz statystyki:)
Eh- nie porównuj jednak Lyncha do egzystencjonalnych problemów. Nimi filozofowie zajmowali się od wieków- bo uważali że warto. Lynch nie ma swego Nietschego czy Pitagorasa. I całe szczęście!:)
Nio- pozdrawiam i tyle. Papap:)
Saurez
czyzby jakis kompleks (?)
moze miala sens ale go stracila ? po za tym, ponownie "zle patrzysz" na to co pisze, zastanawiac sie nad sensem dyskusji mozna zawsze co wlasnie czynie, niczego przeciez nie neguje. (sensu tej dyskusji nie zanegowalem ) chwytasz mnie za zupelnie malo istotne slowka z puntku widzenia tematu glownego,
prosze:
http://www.ha.art.pl/film/dryja.html
http://www.sensus.art.pl/film/krytyka/prosta.htm
pozostawiam Cie z ta lekturka,
wprawdzie pierwszy link dotyczy "glowy do wycierania" ktora wiem ze Ci sie podoba, ale jest tam mowa takze o calosci tworczosci Lyncha, powodach, celach, itp.
to tylko na podsumowanko,
"Nie zasypiesz mnie wiadomościami na skrzynce, a ja będę milczała " -->> ????? --bez komentarza,
"to już jest koniec...."
Cóż- kliknęłam tylko- i co z tego? Dajesz mi linki- i ...i co z nimi? pana Dryję niedawno czytałam. Poza tym- nie łapię Cię za słówka, a sam nie wiesz czego chcesz- zaproponowałeś zakończenie dyskusji, jednocześnie otrzymałam chyba 6 wiadomości od Ciebie. Ja się przychylam do propozycji zakończenia dyskusji, alboiem nasza konwersacja mało co sobą reprezentuje. pozdrawiam