To piękne, że facet, który zyskał sławę grając w serii filmów idealizujących i przedstawiających romantyczną wizję nielegalnych wyścigów sam ginie w wypadku, jadąc 160 km/h na trasie popularnej wśród miłośników takich rozrywek. Nie udowodniono co prada, że do wypadku doszło w trakcie wyścigu, ale to nie ma znaczenia. Każdy, kto łamie prawo i potencjalnie naraża życie innych dla zastrzyku adrenaliny zasługuje na taki los. Cieszę się, że spotkało go to, o co sam się prosił i życzę tego samego każdemu cwaniaczkowi na motocyklu czy w sportowym wozie, który sądzi, że jego ego i dobra zabawa stoją ponad bezpieczeństwem innych ludzi.