Niektóre aktorki są tylko przepiękne,niektóre tylko dobrze wypełniają swoją pracę aktora.W Penelopie jest jedno i drugie!!! Równie realnie potrafi być schizofremiczką w "Vicky Cristina Barcelona",wyluzowaną dziwką w "Zakochanych w Rzymie",porządną dziewczyną z "Kapitanie Corellim"(nominacja do maliny niesłuszna i niesprawiedliwa),czarny charakter "Na nieznanych wodach".Inne,choć nie wszystkie show-gwiazdy trzymają się jednego charakteru w swych kreacjach.
Penelope jest przede wszystkim niezwykła u Almodovara - to on ofiarował jej najlepsze, wielowymiarowe role o jakich wiele aktorek może tylko marzyć.
Wykorzystała szansę daną przez niego i zapewniła sobie miejsce w gronie największych współczesnych aktorek.
Bez wątpienia Penelope jest aktorką, która inspiruje reżyserów do pracy - chcą oni z nią po wielokroć pracować, bo wiedzą, że osiągną zamierzony skutek (np. Castellitto, Allen i oczywiście Almodovar),
jej kreacje w kinie europejskim są znakomite, w Stanach często gra w marnych filmach, gdzie występuje w roli ładnego dodatku - ozdobnika... Rozumiem, że dla wielu artystów praca w Stanach to wyróżnienie ale często nie ma to wymiernych artystycznych korzyści - póki co opłaciła się jej tylko współpraca z Allenem, większość amerykańskich produkcji, w których zagrała jest do niczego...
Z tymi Stanami to fakt, nie wykorzystują jej potencjału tak, jak powinni, jednak gdyby nie udział w tych produkcjach, nawet marnych, niewielu by pewnie dziś o niej słyszało w Polsce i Europie Wschodniej i dalej. Zauważ, że takie Loren, Deneuve czy Cardinale zaistniały tam i do dziś są bardzo popularne. Nie wiem jak to było z Romy Schneider, bo nie odnalazłam w jej filmografii jakichś znaczących anglojęzycznych tytułów, ale nie jest, niestety, tak popularna jak wcześniej wymienione.
Ja nie jestem przekonana czy dla samej popularności warto się ośmieszać i narażać na "Złote maliny" grając w dennych produkcjach, jest to ryzykowne posunięcie każdorazowo grożące utratą pozycji zawodowej. Cruz i Loren granie nawet w drugorzędnych filmach pomogło poznać "kogo trzeba" i mieć szanse na oscarowe role, przychylność i wyróżnienia od tamtego środowiska. Jest pewna różnica między nimi - Sophia mogła grać gdzie chciała, w końcu zawsze nie ważne czy w Stanach czy na Starym Kontynencie produkcją filmów z nią zajmował się jej małżonek, miała całkowity komfort pracy.
Pozostałe przykłady dość kontrowersyjne...
Catherine Deneuve w swoim długim zawodowym życiu nie nawiązała trwałej współpracy z Hollywood i nie jest tam popularna ani lubiana.
Zagrała tylko w kilku tytułach amerykańskich, które można policzyć na palcach jednej ręki, z których żaden nie był sukcesem na miarę europejskich produkcji, w których zagrała
u Demy' ego, Truffaut czy Binuela. Deneuve nie ma osobowości, która "sprzedałaby się" w Stanach - jest bardzo powściągliwa, dokładna i lekko wycofana.
Cardinale ciężko nazwać w ogóle aktorką popularną, zagrała mnóstwo ról ale 3/4 drugoplanowych lub epizodów, a wszystkie znaczące występy na ekranie również zaliczyła w Europie.
Ona, Brigitte Bardot i Gina Lollobrigida oczarowały Stany urodą, ale żadna nie miała szans rozwinąć się tam zawodowo, pamiętane są dzięki swojej urodzie.
Dla Romy granie we Francji i Włoszech już było awansem w karierze była obca dla tamtego rynku ale tam otrzymała szansę na rozwój i została prawdziwie doceniona.
Dla mnie jedno jest pewne, żadna z tych aktorek nie musiała troszczyć się o zainteresowanie amerykańskich filmowców, bo to jak grały w Europie, a co zrobiły dla historii kina jest wystarczająco nobilitujące i wymierne, cenniejsze niż popularność, na którą i tak nie mogły narzekać.