Recenzja filmu

Plażowy haj (2019)
Harmony Korine
Matthew McConaughey
Snoop Dogg

Beach, please

McConaughey jest w roli plażowego menela wyborny, choć – umówmy się – obsadzono go nieco zbyt leniwie. Przegina się, wodzi błędnym wzrokiem po niebie, wertuje katalog ulubionych gestów, tików i
Plan to lista rzeczy, które się nie udają. Moondog (Matthew McConaughey) ma tego świadomość, więc od ciepłych kapci woli wycie do księżyca. Wżeniony w bogatą rodzinę Minnie (Isla Fisher) buja się po plaży z fosforyzującym boomboxem, pali kilogramy zioła, przejmuje scenę w podrzędnych barach karaoke i kleci – zazwyczaj genialną – poezję. To facet, z którym trudno się utożsamić, ale którego łatwo zrozumieć, zwłaszcza jeśli czytało się bitnikowską prozę albo widziało chociaż jedną "stonerską" komedię – ulepiony z liści konopii i strzelający bon-motami jak z pepeszy monolit. Korci mnie, żeby zaspojlować: to już w zasadzie wszystko. 


Brak skomplikowanej trajektorii uczuć mógłby razić w bergmanowskiej psychodramie o wylewaniu łez do zlewu. Ciężko jednak czynić z tego zarzut wobec gatunku, któremu subtelny hołd składa Harmony Korine. Kiedyś portretował ludzi z marginesu i spacerował amerykańskim "pasem rdzy" ("Gummo"). Później przerzucił się na awangardowe eksperymenty, do których trudno było podejść na trzeźwo ("Trash Humpers"). Wreszcie zaś – pochylił się nad nowym pokoleniem, strojąc sobie żarty z estetyki lukrowanego popu ("Spring Breakers"). W "Plażowym haju" (niezdarnie przetłumaczony "Beach Bum" oznacza, ni mniej, ni więcej, plażowego menela) czuć echa tamtych filmów. I choć ich rebeliancka energia ustąpiła miejsca refleksjom szacownego klasyka, stawiane przez reżysera pytania wciąż są intrygujące. To centralne – czy prawdziwa sztuka może wykiełkować tylko na gruncie buntu przeciw społecznym normom – wprawia w ruch fabularną machinę. 


Korine rzuca to pytanie mniej więcej tak, jak Moondog pustą flaszkę. Zajmuje go przez parę minut, gdyż w kolejce czekają już kolejne atrakcje: nocne imprezy na jachtach, poetycko-raperskie slamy, chmurki puszczane z gigantycznych skrętów, twarze wyłaniające się z marihuanowego dymu. Ramą opowieści jest wątek upadku bohatera na rzeczywiste, socjalno-bytowe dno. Ale i ten motyw potraktowany jest pretekstowo: reżyser tak mocno wierzy w charyzmę Moondoga, że zapomina zbudować wokół niego jakiś świat. McConaughey jest w roli plażowego menela wyborny, choć – umówmy się – obsadzono go nieco zbyt leniwie. Przegina się, wodzi błędnym wzrokiem po niebie, wertuje katalog ulubionych gestów, tików i skrętów tułowia. Otaczająca go galeria zblazowanych dzikusów – od potwierdzającego swój popkulturowy wizerunek Snoop Dogga po nadpobudliwego Zaca Efrona – sprawdza się nieźle przy odpalaniu komediowych fajerwerków, lecz jest zbyt płaska nawet na satyrę.  

Składa się to wszystko na film, który można sprowadzić do pojedynczej sceny dogorywającej imprezy, jednej maksymy o czerpaniu energii z życiowych turbulencji, do jednego uśmiechu upalonego bohatera. Cała reszta, choć sprawia przyjemność, nie prowadzi nas w interesujące miejsca. Zaskakująca czułość, którą dostrzeżemy w scenach pojednania bohatera z córką oraz nocnej eskapady z żoną, pozostaje więc obietnicą bez pokrycia. Z kolei poetycki żar, który tli się w sercu Moondoga – dobrą beką po blancie. 
1 10
Moja ocena:
6
Dziennikarz filmowy, redaktor naczelny portalu Filmweb.pl. Absolwent filmoznawstwa UAM, zwycięzca Konkursu im. Krzysztofa Mętraka (2008), laureat dwóch nagród Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Nie wiem, czy każdy chciałby żyć jak Moondog, ale jestem pewien, że każdy może tylko pozazdrościć mu luzu... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones